niedziela, 26 sierpnia 2012

Wszystko będzie dobrze


Michałowi.

            Trzeba było Euro, żeby wyremontowali nam przystanek przed uczelnią. Poszerzono chodnik, poustawiano nowe kosze na śmieci, ulokowano kilka ładnych, żeliwno-drewnianych ławek. Usiadłyśmy z Darią na środkowej i odchyliłyśmy do tyłu. Gdy nasze plecy wygodnie spotkały się z oparciem, westchnęłyśmy ciężko. Dokładnie tak się czułyśmy: ciężkie. Na krótkim nosie Darii spoczywały ciemne okulary, a ja nieustannie mrużyłam oczy, gdy wpatrywałyśmy się w wysoki, półokrągły budynek poznańskiego Collegium Maius.
            - Chcę – wydukała Daria, a ja zaczęłam szukać po kieszeniach wymiętej paczki papierosów. – Naprawdę chcę.
            - Ja też – odmruknęłam.
            Po sześciogodzinnej imprezie i dwóch godzinach snu, zwlekłyśmy się z łóżka i przyjechałyśmy na pieprzone zajęcia, których nie było.
            - Gorzej, że częściej nam się nie chce – powiedziałam dopiero, gdy obie zaciągnęłyśmy się kilkakrotnie. – A wtedy doktor Te zawsze jest.
            - On i jego pulower – dodała Daria.
            - Ciężko. – Westchnęłam i ucięłam sobie trzyminutową drzemkę. Ze snu wyrwało mnie jednak mocne szturchnięcie w bok. – Co? – warknęłam, wpatrując się w obity łokieć przyjaciółki, który jeszcze przed chwilą mościł się między moimi żebrami.
            - Zobacz. – Wskazała palcami, między którymi trzymała papierosa, na pobliską latarnię. Widniała na niej niewielka karteczka. Czarno-białe zdjęcie i drobny tekst. Wada wzroku nie pozwoliła mi na odczytanie niczego poza nagłówkiem: Z A G I N Ą Ł. – Jak to się dzieje, że ludzie giną? Nie rozumiem tego. To takie straszne, że nagle są, a potem znikają…
            - Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Może są porywani i sprzedawani do rosyjskich burdeli. Może mordowani i składowani w jakiejś piwnicy. A może mają wszystkiego dość, rzucają to w cholerę i spieprzają? Gdzieś daleko, byle nie być wciąż w tym samym miejscu. Ja bym wyjechała na Alaskę. Ale nie teraz. Teraz chcę się nawpieprzać. Czuję, że nadchodzi wielka gastro.
            - Spaghetti?
            - Mhm.

            Na weekendy zwykłam wracać do domu. W końcu i tak imprezowałam cały tydzień, a piątek, sobota i niedziela pozwalały mi doładować akumulatory przy domowym stole, jedząc przygotowany przez mamę rosół i pyszne ciasta. Wyrzucałam sobie też nieustannie lenistwo, spoglądałam z narastającym bólem na rosnący stos książek, których nie czytałam, a kara w bibliotece dochodziła do niebotycznego pułapu. Cholerna polonistyka, myślałam, jednocześnie wiedząc, że moje miejsce jest właśnie wśród filologów, którzy do snu kładą się z wydaniami Biblioteki Narodowej, a gdyby ich obudzić w środku nocy, bez zastanowienia wyrecytują psalm VII Wespazjana Kochowskiego.
            Wyciągałam się właśnie na łóżku, oglądając mecz tenisa, gdy zadzwoniła Daria. Jej ton, zwykle nieco ochrypnięty, teraz był przesiąknięty absolutną rozpaczą.
            - Michał dostał się na Erasmusa. Wyjeżdża do Francji. We wrześniu.
            - Dobra, na ile? Trzy miesiące?
            - Na rok.
            - …
            - Mamy kwiecień, zdążycie się sobą jeszcze nacieszyć…
            - Ale to już będzie koniec. Przecież on tam pozna jakąś Francuzkę i…
            - Nie pozna! A jak pozna, to przyjedziesz i wystrzelasz je wszystkie!
            - Racja. Racja.
            - Przyjeżdżam wcześniej. W niedzielę. Pogadamy.
            - Dobra. Dobra…
            - Tylko się nie sraj, będzie dobrze!

            Stojąc na nowotomyskim peronie, próbowałam udawać, że jestem niewidzialna. Nie lubiłam rozmawiać ze starymi znajomymi, zwłaszcza w postaci starych koleżanek z klasy. Te lubiły opowiadać mi całą drogę, która liczyła dokładnie pięćdziesiąt siedem minut, o swoim chłopaku, który jest absolutnie wspaniały i że świetnie się z nim mieszka. O studiach psychologii, na których rysują obrazki i uczą się fajnych piosenek. O tym, że pewnie niedługo się zaręczą. A ja o czym mówiłam? O wymagającym Doktorze, przez którego nie śpię po nocach, bo nic innego w moim życiu się nie działo. Zerwałam ze swoim chłopakiem, ponieważ był dla mnie za dobry. W Poznaniu dzieliłam pokój z obrzydliwie grubą współlokatorką, która słuchała k-popu do czwartej nad ranem i przez nią straciłam wszelką sympatię dla Koreańczyków. Na pierścionki zaręczynowe pewnie będę patrzyła do końca życia w perspektywie przechodnia, który zagląda przez wystawę do sklepów jubilerskich, bo jako nauczycielka ojczystego języka nie będę miała żadnych perspektyw na wejście do środka.
            Jedyne, co mi wyszło ostatnimi czasy, to Daria i Michał. Moja nowa przyjaciółka i stary kumpel z liceum. Razem. Chociaż na początku było ciężko…
            - Słuchaj, Ross, chyba poznam cię z Michem, z tego co wiem, nie ma żadnej dziewczyny. Zobaczysz, jest fantastyczny – powiedziałam pewnego razu. Do tej pory nie wiem, jak na to wpadłam, że Daria i Michał będą do siebie tak świetnie pasować. – Zadzwonię do niego i zrobimy mały spędzik w pubie.
            Ale Daria, zazwyczaj bardzo ochocza do takich konspiracji, otwarta i odważna, gdy przyszło co do czego, zachowała się jak kompletna dupa. Trzęsła się jak galareta, gdy Michu zaproponował jej masaż karku, czerwieniła się, jakby miała przynajmniej czterdzieści stopni Celsjusza i nigdy wcześniej nie widziałam jej tak bardzo skrępowanej.
            Zawiedzona, ukartowałam kolejne spotkanie na imprezie w akademiku. Siedzieliśmy z Michem na schodach, rozmawiając o wszystkim i niczym. Pochwaliliśmy się sobie naszymi imprezowymi zestawami – w jego przypadku była to ćwiartka gorzkiej miętówki i puszka energetyku, ja zaś miałam markowy kubek termiczny, w którym zmieszałam piwo z sokiem malinowym. Daria wyglądała na rozdartą. Co chwilę podchodziła do nas, ale wokół kręciło się też sporo innych dziewczyn. Kilka z nich nabrałam, że Michał to mój brat-Żyd. Chyba to nas głównie łączyło.
            Duże, quasi-żydowskie nosy.
            Zdenerwowana tym wielkim niewypałem, wychodząc, powiedziałam Michałowi prosto z mostu:
            - Wyrwij Darię.
            Do trzech razy sztuka, tak? Gdy w końcu zrobiłam u siebie małą posiadówkę z okazji wyjazdu współlokatorki, a później pojechaliśmy ze znajomymi do klubu, Michał z Darią już w nim zostali i wyszli dopiero jako para.
            To znaczy według mnie, później Daria miała jeszcze jakieś wątpliwości, a Michał tak się jej podobał, że gdy w mojej obecności rozmawiała z nim przez Internet, a ja miałam pecha siedzieć tuż obok, musiała odreagować. Tak, ugryzła mnie wtedy w głowę, ale nie mam jej tego za złe.
            A teraz Michał miał wyjechać do Francji, zostawić mnie z pogrążoną w bezgranicznej depresji Darią i brakiem jakiegokolwiek męskiego pierwiastka w moim życiu.
            - Poproszę go, żeby nie jechał – postanowiła Daria.
            - Nie, nie rób tego – stwierdziłam.
            Obiektywnie rzecz biorąc, powinnam znów wziąć sprawy w swoje ręce. Przestać żyć życiem moich przyjaciół, a znaleźć sobie chłopaka, wziąć się za naukę i w końcu coś w życiu osiągnąć. Jestem młoda. Michał też. Musi wyjechać do Francji, taka szansa może się nie powtórzyć. Jeśli jego i Darii związek wytrzyma, to znaczy, że jest wiele warty. Jeśli nie, trudno. Świat się nie zawali.
           
            Wakacje. Wreszcie.
            - Wpadamy za dziesięć minut! – Głos Darii w słuchawce telefonu znów brzmiał wesoło.
            Chodząc w trójkę po nowotomyskim parku, graliśmy w „kim jestem”. Caryca Katarzyna, Anders Breivik i rybka Dory z „Gdzie jest Nemo”. Z pewnej perspektywy czasowej stwierdzam, że godnie się wtedy podsumowaliśmy.
            - Mam pomysł! – zawołałam nagle triumfalnie. – Na opowiadanie. Z okazji wyjazdu Michała!
            Spośród zielonych oparów wrócił do mnie obraz, gdy wspólnie z Darią siedziałyśmy przed naszą uczelnią i jedna z nas ujrzała ogłoszenie o zaginionym mężczyźnie.
            - Ty zaginiesz – powiedziałam do Michała. – A my, twoi przyjaciele, wyjedziemy cię poszukać.
            - Zajebisty pomysł! – Wyraźnie zapalił się do tego pomysłu. – A znajdziecie mnie?
            - No jasne, że tak! Nienawidzę opowiadań bez happy endu! Oczywiście, będziesz wyglądał zupełnie inaczej, zmienię twoje imię i…
            - Nie – przerwał mi kategorycznie. – Chcę być takim fajnym Michałem, jakim jestem. Z Panem Jajko.
            Pokiwałam z uśmiechem głową. Na to liczyłam.

            Impreza pożegnalna Michała miała być dwudziestego szóstego sierpnia. Daria chyba po raz pierwszy tak bardzo starała się, żeby coś wyszło. Zaprosiła mnie już dwudziestego piątego, żebym pomogła jej z organizacją. Bardzo dobrze się składało, bo musiałam oddać książki do jednej z poznańskich bibliotek.
            Obładowana ciężkimi tomiszczami, wsiadłam do pociągu. Tym razem w towarzystwie Agnieszki. Była zdecydowanie najdziwniejszą osobą z licealnej klasy, do jakiej chodziłam razem z Michałem (był jedynym chłopakiem wśród liczącego czternaście jednostek żeńskiego stada). Miała wiecznie przetłuszczoną grzywkę, ten sam niezniszczalny różowo-błękitny sweter i spodnie po starszym bracie. Tak jak ja miała dwadzieścia lat. I chyba też nie miała się czym pochwalić, choć uważała inaczej. Miała bardzo brzydki uśmiech, ale stwierdziłam, że jest szczery.
            Droga do Poznania tym razem wydała mi się bardzo krótka. Jak każdy z ostatnich dni, ale nie nocy. Nie mogłam zasnąć. Rzucałam się w pościeli, która zamieniała się w duszące mnie boa. Moje myśli rozbijały się gdzieś pomiędzy wrześniową poprawką a wyjazdem Michała. Mogłam się do niego nie odzywać tygodniami. Nie musiałam rozmawiać z nim o moich przeżyciach wewnętrznych. A i tak w pewien pokręcony sposób był mi bardzo bliski. I na pewno będę za nim tęsknić.
            Wciąż pogrążona w rozmyślaniach, opuściłam duszny pociąg i znalazłam się na zalanym słońcem nowiutkim peronie. Na świeżo wybudowanym dworcu kupiłam mrożoną kawę, by nieco się ochłodzić, a później ruszyłam do biblioteki.
            Zaraz po zostawieniu niewielkiego bagażu podręcznego, w którym grzechotały tony kosmetyków, potrzebnych do „zrobienia się” na imprezę, znalazłam się w wypożyczalni i zagłębiłam między regały. Tutaj czas zwolnił, a ja stałam się senna. Litery na grzbietach tomów zlewały mi się w oczach i wiedziałam, że nie będę w stanie choćby wejść do autobusu, jeśli nie zaznam odrobiny snu. Głupie kawy. Płacisz dychę, a później musisz rozglądać się po bibliotece, czy przypadkiem nikt nie idzie, żeby schować się za regałem z historią Rzeczypospolitej Obojga Narodów i zdrzemnąć w embrionalnej pozie.
            Pierwszą myślą po obudzeniu, było zdanie sobie sprawy z własnego polonistycznego wypaczenia. Z powodu zmęczenia, które nie oszczędziło zwłaszcza oczu, nie potrafiłabym przeczytać tytułu „Ani z Zielonego Wzgórza”, ale „Panią na Puławach” odnalazłam od razu, po czym uklękłam u stóp półki, na jakiej się mieściła, i zasnęłam.
            Druga myśl. Wspomnienie Darii, która kucała na stacji paliw pod stoiskiem z hot-dogami. „To ja sobie usiądę”. Nigdy nie zapomnę parówek, kręcących się nad jasną głową przyjaciółki oraz Michała, który wyglądał, jakby w tym samym momencie chciał śmiać się i płakać, ale nie wychodziło mu ani jedno, ani drugie.
            Po trzecie: Michał wyjeżdża. Przesrane.
            - Niebywałe – usłyszałam nad głową i ktoś znowu żgnął mnie w ramię rogiem książki.
            Po czwarte: cholera, nie jestem w swoim łóżku.
            Później, to znaczy – gdy podniosłam głowę – był już tylko szok i wstyd.
            - O mój Boże… - zdołałam wydukać, gramoląc się z ziemi.
            Przede mną wcale nie stał bibliotekarz, ale Doktor w swojej własnej, wątłej osobie. Nie mogłabym go pomylić z nikim innym, zwłaszcza, że jego wielkie, odrobinę za głęboko osadzone oczy, nieco kartoflowaty nos i charakterystyczny ironiczny uśmieszek śnił mi się po nocach. Budziłam się z krzykiem i jedną dłonią w pół drogi do majtek.
            - Rozumiem, że na czas przygotowań do egzaminu, postanowiła pani literalnie zamieszkać w bibliotece? – spytał sarkastycznie.
            - Nie do końca – przyznałam, odchrząknąwszy i poprawiwszy włosy. Oczywiście, jak można było podejrzewać, wyglądałam jak niechluj. W końcu dopiero u Darii miałyśmy urządzić sobie domowy salon kosmetyczny. Dlatego teraz miałam tłuste włosy, zaczesany do góry w obrzydliwy kok, stare dżinsowe szorty i zwykły biały podkoszulek, rozciągnięty tak bardzo, że przypominał raczej nocną koszulę. – Ale wciąż to rozważam – dodałam, gdy Doktor uniósł lewą brew.
            - Ależ proszę tego nie robić. Zepsułoby to pani wakacje…
            - Przecież pan doktor dobrze wie, że moje wakacje trwały dziesięć miesięcy.
            Westchnął cicho, przewracając ciemnymi oczyma. W ręku trzymał rozsypujący się tom, którego granatowa okładka pozbawiona była tytułu.
            - Mogła tego pani nie mówić, wcale tak nie uważałem, ale teraz będę czujniejszy przy naszym następnym spotkaniu. Proszę się nie denerwować. Pan Adamowski też nie zdał.
            - Ta świnia?! – zawołałam. Z trochę za dużym entuzjazmem i na pewno za głośno. – To znaczy – dodałam szeptem. – Bardzo lubię Adamowskiego, co nie zmienia faktu, że większej świni w życiu nie poznałam. Spośród facetów.
            - Miło mi.
            - Och. Nie myślałam o panu doktorze. Chyba będę musiała jeszcze raz wszystko przekalkulować.
            Gdy dotarłam do Darii, padłam na zimne kafle w przedpokoju, sekundę po tym, jak otworzyła mi drzwi swojego domu. Dokładnie tak samo niecałe pół roku temu leżał Michał, gdy w dniu moich urodzin wcześniej zaczął mnie podrzucać, składając życzenia, a ja wrzeszczałam przez śmiech, że ma mnie puścić, bo złamie sobie kręgosłup.
            - Co się stało?! Co się stało?! DOKTOR?! – wrzeszczała Daria, skacząc wokół mnie.
            Zmusiłam swój zagotowany mózg do wymyślania ciętych ripost, po raz pierwszy nie aż tak bardzo skompromitowałam się przed Doktorem, nie uciekłam. Miałam wrażenie, że wszystko się ułoży.
            Leżąc w wannie, podczas gdy Daria siedziała na sedesie i nakładała na twarz zieloną maseczkę, czytałam już czwartą lekturę.

            - Nie mogę otworzyć oczu! Nie mogę otworzyć oczu! Boże, ślepnę!!!
            Nawet kompletnie oderwana od rzeczywistości i upojona czym się dało, Daria wyglądała po prostu ślicznie. Nie należała do tych dziewczyn, które za wszelką cenę starają się być idealne, rezygnują z posiłków na rzecz jednego liścia sałaty dziennie, spinają się przed innymi, by nie uchodzić za dziecinne i silą się na mądre rozmowy o dychotomii dobra i zła. Gdy chciała, śmiała się, jeśli czuła taką potrzebę, płakała, nieważne, czy znajdowała się akurat na środku sali wykładowej czy w domowym zaciszu. I wyglądała dobrze nawet z buzią umazaną czekoladą, sukienką, której falbanka jeszcze przed chwilą stała w płomieniach, bo ktoś nie trafił z petem do popielniczki oraz zaciśniętymi powiekami, spod których spływały czarne od tuszu łzy.
            A Michał? Pasował do niej pod każdym względem. Przy temperaturze pięciu stopni powyżej zera zdejmował kurtkę i zostawał w samym krótkim rękawku, jeśli jego dziewczynie zrobiło się zimno. Przy tym zachowywał jednak niemal zawsze trzeźwość umysłu, nawet po dwunastu kieliszkach czystej. Czasem chyba chciał sobie strzelić w łeb, gdy Daria zaczynała chimerować (czasem tak miała nie wiadomo dlaczego, ale w końcu to jedna z cech płci pięknej), ale był na tyle dzielny, że nigdy do tego nie doszło. I też był śliczny, z ciemnymi włosami, długimi kończynami i nawet tym żydowskim nosem.
            Teraz biegał za Darią, wrzeszcząc, żeby przestała biegać, bo przecież ma zamknięte oczy i może się w każdej chwili przewrócić.
            A ja uśmiechałam się do wszystkich wokół, aż bolały mi policzki. Śmiałam się radośnie do Waśka, chyba najlepszego przyjaciela Michała. Do Agaty, która machała chińskim wachlarzykiem, by odgonić od siebie zielone i niebieskie opary. Pod jej bluzką rysował się pięciomiesięczny już brzuch. W ciągu ostatniego roku widziałam ją tylko raz, ale teraz udało mi się ją zaprosić do Poznania, a Waśko zaoferował podwózkę. Wpadł jeszcze Kacper i Magda, ze studiów Michała. I kilka innych osób, których imiona wciąż mi się mieszały, ale nie było to istotne.
            Będzie dobrze, powtarzałam sobie.

            W październiku mieliśmy wszyscy rozmawiać z Michałem na Skype. Nie macie pojęcia, jak trudno było zebrać te wszystkie osoby w jednym miejscu. Mimo najszczerszych wysiłków – nie udało się. Agata była z niewiadomych przyczyn w szpitalu. Waśko znalazł nową pracę. Kacper w końcu postanowił się uczyć, ale on na szczęście wylądował w pokoju Darii, trochę skrępowany, bo przecież nie znaliśmy się dobrze. Ja wpadłam spóźniona, obładowana książkami, z kilkoma malinkami na szyi. Magda przyszła na sam koniec, bo miała jakieś zawody sportowe i ledwo się wyrobiła…
            Później życie tak bardzo nas zassało, nasze własne życie, że trudno było umówić się w jednym terminie z Michałem. W końcu zarzuciliśmy próby i postanowiliśmy działać indywidualnie. Najlepszym sposobem dla mnie wydawały się e-maile oraz informacje od Darii, która była na bieżąco. Od wyjazdu Michała nie zająknęła się na temat żadnego innego faceta, zainteresowana bardziej moimi sprawami uczuciowymi. Oczekiwała tylko z niecierpliwością na Boże Narodzenie, bo wtedy Michał miał wrócić do Polski, a później zabrać ją na Sylwestra w Paryżu.
           
            - Ross! Masz obsesję!!! – darłam się na Darię, która krążyła po swojej sypialni z determinacją odmalowaną na chudej twarzy.
            Obie bardzo ostatnimi czasy schudłyśmy. Wciągnęły nas studia, bez dwóch zdań. Nauka – Darię, a mnie – Doktor… Na jedzenie nie było czasu.
            - Nie mam! A jak jakiś wstrętny bachor zapyta mi się o hołd pruski, a ja nie będę wiedzieć?! – odkrzyknęła.
            - To głupi piątoklasiści! Nie będą wiedzieli, co to jest hołd pruski! Poza tym uczysz polskiego, nie historii! I dobrze wiesz, że 1525! Masz spędzić pół miesiąca w podstawówce, przeważnie i tak nie będziesz prowadzić lekcji tylko siedzieć z tyłu i dziwić się, że twoja stara polonistka robi tyle błędów w tym, co mówi!
            - Serio? – Wreszcie się zatrzymała i oparła dłonie na biodrach, wpatrując się we mnie z uniesionymi brwiami. – A to?
            Na jej łóżku leżał stos książek, które przyniosłam dla siebie z biblioteki.
            - To… No wiesz… Uzupełniające… - wydukałam. – Może przerwa? Pójdziemy coś zjeść?
            Daria roześmiała się głośno, poprawiła związane na czubku głowy włosy i poprosiła gestem o podanie kolejnej pozycji.
            - Tęsknię za Michałem – mruknęła jakieś pół godziny później.
            Obie spojrzałyśmy na kalendarz, zszokowane. Był już kwiecień! Jeszcze tylko miesiąc!
           
            Byłam pierwszy raz na poznańskiej Ławicy. Przestraszona ogromem hali i chaotycznie poruszającymi się ludźmi, złapałam Darię za rękę. Chyba się bałam. Również spotkania z Michałem. No bo jak to? Po roku zobaczymy się tak jak gdyby nigdy nic? Przestałam z nim e-mailować, bo nic u mnie się nie działo, a i on nigdy nie był skory do rozpisywania się. Im bliżej było daty jego powrotu, również Daria rzadziej wymieniała z nim wiadomości. Oczywiście mi tego nie mówiła, ale zaobserwowałam już dawno, że odległość potrafi być niszcząca. W końcu na lotnisko udało nam się zwerbować tylko Kacpra…
            Samolot, którym miał lecieć Michał, wylądował na Ławicy już ponad trzy godziny temu, a naszego przyjaciela wciąż nie było widać.
            - Dobra, spójrzmy prawdziwe w oczy, jesteśmy ślepi, Michu już dawno pojechał – mruknęłam, zirytowana pijąc trzecią kawę.
            - Nigdy bym go nie przeoczyła, to mój chłopak! – zawołała Daria, choć w jej głosie pobrzmiewała niepewność.
            - Dzwonię, ale nie odbiera – mruknął Kacper. – Ale mam jeszcze numer jego ojca!
            Od pana Mołdrzyka dowiedzieliśmy się, że stracił kontakt z synem dwa miesiące temu. A wrócić do Polski miał czwartego maja, podczas gdy teraz mieliśmy dwudziesty ósmy.

            Najtrudniej rozmawiało mi się z mamą.
            - Dziecko, jesteś chora. Nie myślisz logicznie – powtarzała mi dziesięć razy dziennie.
            - Mamo, mam dwadzieścia jeden lat – odpowiadałam uporczywie, pakując walizki.
            W pociągu do Poznania płakałam gorzko, ignorując wszystkie męczące pytania Agnieszki.
            - Wszystko będzie dobrze – zapewniała mnie, a ja kiwałam głową jak marionetka.
            Doktor czekał na dworcu. Rzuciłam się na niego, nie zwracając na zgorszone spojrzenie starej koleżanki z liceum.
            - Gdzie teraz? – spytał, biorąc w jedną dłoń moją walizkę, a drugą ściskając moją drżącą rękę. – Jedziemy po Darię?
            - Nie, Kacper ją zawiezie na lotnisko.
            Droga na Ławicę była długa i milcząca. Patrzyłam na zmieniające się za oknem krajobrazy. Kolaż starych, osiemnastowiecznych budynków i nowoczesnych szklanych wieżowców ustąpił wkrótce pasom zieleni, malujących się pod bezchmurnym niebem. Środek czerwca. Nie minął nawet rok, od kiedy żegnaliśmy się z Michałem.
            - Ale rozumiesz, prawda? Rozumiesz, że muszę jechać do Montpellier? – spytałam.
            Staliśmy przed terminalem, w jedynym miejscu, gdzie można było palić.
            - Rozumiem. – Przewrócił oczyma. – Nie rób ze mnie wyzbytego z uczuć idioty, okej?
            Szkoda, że ze mną nie pojechał. Mógł być miłością mojego życia.
           
            Żadne z nas nie znało francuskiego. Ja potrafiłam mówić tylko po angielsku, tak jak i Daria, która przebąkiwała jeszcze kilka zdań po hiszpańsku. Kacper natomiast był świetnym lingwistą, ale jego zdolności obejmowały włoski i bułgarski.
            Mieliśmy więc poważny problem.
            Było bardzo dziwnie, tak mieszkać we trójkę. Co chwilę się kłóciliśmy. Ponieważ Daria stłukła wszystkie talerze, musieliśmy kupować plastikowe. Pracowaliśmy za najniższe stawki w podejrzanych miejscach. Ale na końcu dotarliśmy się. My i Montpellier. Przeczesaliśmy całe miasto i jego okolice. Nie pozostawiliśmy żadnego słupa bez plakatu ze zdjęciem Michała. Żadnego nieuświadomionego mieszkańca.
            Pomagali nam inni ludzie, którzy też stracili w podobny sposób swoich bliskich. Spędziliśmy we Francji dwa lata. Kacper tam został, ja i Daria wróciłyśmy do kraju. Wciąż nie znalazłyśmy odpowiedzi na jej pytanie, które zadała ponad trzy lata temu.
            - Cholerne opowiadanie – powiedziałam jej, gdy leciałyśmy samolotem z Paryża do Poznania. – Pamiętasz?
            - Tak. Ale chcę o nim zapomnieć.

            Jeśli znajdziesz się na koncercie, w muzeum, centrum handlowym… Na lotnisku czy w pociągu, a może w autobusie… Sam, z przyjacielem, z narzeczoną, albo psem, którego wyprowadzasz właśnie na spacer. Miej otwarte oczy. Może zobaczysz wysokiego, dwudziestodwuletniego mężczyznę, o włosach w kolorze gorzkiej czekolady i tej samej barwy, głęboko osadzonych oczach. Dużym nosie. Wydatnych ustach. Być może na nadgarstku wciąż będzie miał czarny sznureczek z metalowym serduszkiem, pośrodku którego wygrawerowane zostało imię Daria. Wiedz, że to może być nasz Michał. Wesoły, mądry facet, który – bez względu na wszystko, co stało się od momentu jego wyjazdu – wciąż ma przyjaciół.

8 komentarzy:

  1. Witaj, Ihtir z fair-gaol się kłania.
    Chciałem Cię poinformować, że zaczynam ocenę Twojego bloga, więc będę zobowiązany, jeśli nie zmienisz nic na stronie głównej.
    Z góry dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne! Będę trzymać ręce z daleka, żeby Ci nie przeszkadzać. Dzięki za powiadomienie, już się nie mogę doczekać, cała drżę! :D

      Usuń
    2. Siedzisz w swojej celi, czekając z niecierpliwością na wyrok; czuwasz, reagując nerwowym ruchem na najmniejszy hałas dobiegający z korytarza. Nagle słyszysz przekręcanie klucza w zamku, drzwi otwierają się, skrzypiąc, a w progu staje konsultant więzienny, którego zadaniem było Cię ocenić.

      - Witaj - mówi, a Ty oddychasz na poły z ulgą, że wreszcie skończyło się to czekanie, na poły z niepokojem, gdyż wciąż nie wiesz, ile czasu będziesz musiał tu spędzić. - Zwolnienie Warunkowe. Ze względu na zawartość przedstawionych przez Ciebie dowodów, taki wyrok wydał mi się najwłaściwszy. Tu są wszystkie szczegóły. - Podaje Ci teczkę opatrzoną numerem [020]. Dziękujesz i siadasz w celu poznania opinii pracownika, podczas gdy on cicho ulatnia się z Twojej celi.


      Z poważaniem,
      Gaol

      Usuń
    3. Oł, dokładnie tak się czułam. Z ulgą, ale serce podskoczyło mi do gardła, więc w sumie... nie do końca. ;F
      Dziękuła! :)

      Usuń
  2. 1. "(...) powiedziałam dopiero, gdy obie zaciągnęłyśmy się kilka głębokich razy." logiki tych przypadków nie ogarniam.
    2. "(...) znalazłam się w wypożyczalni i zagłębiłam się między regały." Drugie się bym wywaliła.
    3. "Później, go znaczy – gdy podniosłam głowę – był już tylko szok i wstyd." To znaczy?
    Weź, sama wyjeżdżam, przeraża mnie perspektywa utraty kontaktu z przyjaciółmi, bardziej nawet, niż ewentualne zaginięcie. Wtedy nie da się powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. To raz. Dwa, odległość JEST niszcząca, rozwalająco niszcząca. Trzy - Doktor. Mega, mega, mega wątek. I spanie w bibliotece. I mimo wszystko, w jakiś sposób mnie zaskoczyłaś. Spodziewałam się syndromu Ersamusa, to naprawdę bardzo typowe, że zapomina się, że to tylko trzy miesiące, tylko semestr, tylko rok, a nie prawdziwe życie, które zostało w kraju. Depresja po wszystkim ponoć bywa straszna. Noale, tego się właśnie spodziewałam, a nie zniknięcia. Czy może ucieczki? Nije vazno. Podobało się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, kochana, dziękuję Ci bardzo za cyferki, już poprawiłam! ;* ;* ;*
      Dokąd wyjeżdżasz i się nie chwalisz? Bułgaria? Serbia?
      Z Doktorem to bym najchętniej dwudziesto rozdziałowe love story machnęła, szczerze mówiąc. :D
      I cieszę się, że w takim razie udało mi się ciut Cię zaskoczyć!
      Dziękować! ;*

      Usuń
    2. Bułgaria, a z Bułgarii do męża już blisko, lol :P
      No to do roboty!!! A jak bardzo Doktor jest fikcyjny? :D
      Trochę jak pudełko w pudełku wyszło: ta rozmowa na początku, że łoo, pomysł na opowiadanie, ale że happy end, ale tu jebudu. Nema. Potwierdzam po raz kolejny, że dobrze Ci w krótkiej formie.

      Usuń
  3. Łoj to zajebiście! <3 Szamańskie bałkańskie wesele! =D
    O to chodzi, że Doktor nie jest fikcyjny w ogóle! ;P Z wyjątkiem zainteresowania mną, to musiałam już dopisać. Ech, nie ma tak dobrze...
    No, trochę tak, mam nadzieję, że nie będzie w realu pudełka w pudełku, bo Michał za chwilę wyjeżdża do Montpelier i jak stamtąd nie wróci, to będzie dopiero kiks. ;F

    OdpowiedzUsuń