Co się wydarzy, gdy czarownica Fila zamieszka w nawiedzonym mieszkaniu, do którego zajrzy stary przyjaciel? Romans murowany, ale nie tak cukierkowy, jak mogłoby się zdawać. W opowiadaniu, prócz czarów, występują sceny zgoła nieprzyzwoite, zaginione dziecko i okropny czarny kocur.
Zawsze pomiędzy
Do Iglicy
przygnał mnie płacz skrzywdzonego dziecka. Był mi bardzo bliski, zupełnie
jakbym to ja płakała, i rozpaczliwy szloch, jaki wyrwał się z mojej dziecinnej
piersi, przemierzył naście lat i setki kilometrów, by wreszcie dotrzeć do moich
dorosłych już uszu. Ale nie tylko słyszałam przepełnione beznadzieją
zawodzenie. Czułam je głęboko w sercu, które zaczęło bić samo z siebie
histeryczną arytmią. Gdy przybyłam po długiej podróży wreszcie do miasta i
wynajęłam tymczasowo ascetyczny pokoik w motelu, wichura, jaka rozpętała się za
oknami, śpiewała z żalem, że nieszczęśliwe, roniące rzewne łzy dziecko nie jest
jednak bezbronne. Wcale nie pozostawało bezsilne wobec tragedii, której
doświadczyło. Potrafiło obrócić swój ból w ból innych i właśnie zastanawiało się,
czy tak postąpić. Płacz był tutaj wyrazem nie bólu, ale strachu przed
nieznanym.
Leżałam
w łóżku, próbując zasnąć. Wpatrywałam się w poszarzały sufit, ozdobiony mozaiką
popękanej farby. Tak dobrze mi się podróżowało. Byłam wszędzie tam, gdzie udało
mi się dostać przy pomocy autostopu i własnych nóg. Szkoda, że nie umiałam
latać na miotle, ale jak na samouka wykorzystywanie moich niezwykłych zdolności
i tak szło mi całkiem dobrze. Oczywiście pomoc spotkanych hinduskich
czarowników, rosyjskiego pogromcy wampirów i czeskiego eksksiędza egzorcysty
była nieoceniona. Przede mną było jeszcze wiele do nauczenia się, więc dlaczego
w końcu uległam i zdecydowałam się na wynajęcie mieszkania w Iglicy? Czy z
wiekiem robię się coraz miększa?
Przewróciłam
się na lewy bok, wzdychając ciężko. Pomyślałam sobie o dziecku, u którego
przemoc wyzwala wielką magiczną siłę. Tak dzieje się bardzo często, ale ten
przypadek musiał być inny. Wołanie o pomoc wysyłane było z cholernie intensywną
częstotliwością. Musiałam się spieszyć, żeby być przy dziecku pierwszą. Po
prostu nie chciałam, żeby jakaś stuknięta dobra czarodziejka zrobiła mu wykład
o tym, że magia nie służy do zabawy, że to siła, którą trzeba wykorzystywać do
szerzenia pokoju na świecie, sranie w banie. Niefajnie też stałoby się, gdyby
jakiś praktykujący czarną magię palant dobrał się do małej czy też małego i nie
przedstawił konsekwencji, na jakie można się narazić, wybierając taką drogę.
-
No zaśniesz ty dzisiaj czy nie… - warknęłam na siebie, chowając pod wykrochmaloną
pościelą aż po czubek głowy. Dzięki temu nie słyszałam tak intensywnie odgłosów
zawiei, ale w ciemnej, miękkiej i dusznej przestrzeni utworzonego z kołdry
namiotu doszło do gwałtownej kondensacji moich myśli.
Miałam
szczęście w nieszczęściu. Jako mała dziewczynka sama wybrałam swoją drogę.
Przez uczucia, jakich zaznałam przy pierwszym uwolnieniu mocy, było niemożliwe,
bym obrała Jasny Trakt, zamieszkiwany przez dobre duchy i Rodzinę. Ale Ciemnymi
Ścieżkami też nie chciałam kroczyć, więc może wcale nie dokonałam żadnego
wyboru? A może wybrałam podwójnie?
Cholera,
nie ma czym oddychać.
Wyłoniwszy
się na powierzchnię, na moją twarz wrócił delikatny uśmiech. Jedno było pewne.
Miałam dwadzieścia cztery lata, a kłopoty i dobra zabawa nigdy mnie nie opuszczały.
Mieszkania
w kamienicy na Mostowej nikt nie chciał, bo kiedyś zamordowano w nim młodą
kobietę. Była prostytutką, a jej klient wykolejeńcem, który zażyczył sobie za
dużo, a w dziewczynie pozostały resztki szacunku. Ze względu na nie powiedziała
w pewnym momencie: „nie”, a później skończyła w wannie z poderżniętym gardłem.
Kolejni
lokatorzy początkowo nic na ten temat nie wiedzieli. Sąsiedzi byli raczej
zamknięci w sobie i nieufni, a pośredniczka i właścicielka nie pisnęły o tym
fakcie ani słówkiem. Ale w mieszkaniu numer 9, wkrótce po wprowadzeniu się,
zaczynały dziać się dziwne rzeczy. Grzechoczące obrazy na ścianach, samo
tłukące się naczynia, rdzawa woda płynąca spod prysznicowej słuchawki, takie
tam, nic specjalnego. Mnie też nie powiadomiono o specjalnych właściwościach
nowego lokum, ale łatwo się domyśliłam. Duchy wydzielają specyficzną woń, którą
co wrażliwsi potrafią wyczuć. To wspomnienie starego ciała należącego do duszy,
która nie może się od niego zupełnie oderwać i przejść do innego wymiaru. Ja
zawsze czuję słaby zapach przed chwilą zgaszonej świeczki oraz mięty. W tym
przypadku również słodkich perfum. A szczegóły morderstwa zobaczyłam w
lusterku. Uwielbiam je. Trudno je zmanipulować, ale gdy się to udaje, pokazują
bez zafałszowań całą historię.
-
To będzie dziewięćset miesięcznie plus rachunki… - mruknęła pośredniczka, sama
najwyraźniej niepewnie czując się w nawiedzonym mieszkaniu. Mówiły mi o tym jej
nerwowe gesty chudych rąk, zbyt szybkie przenoszenie ciężaru ciała z lewej na
prawą nogę i nagły tik nerwowy, polegający na regularnym wytrzeszczaniu
jasnobrązowych oczu.
-
Siedemset plus rachunki… - spróbowałam, ale kobieta miała zbyt silny charakter.
Poza tym manipulowanie ludźmi zawsze przychodziło mi o wiele trudniej niż
przedmiotami. W tej dziedzinie byłam trochę nieudolna. Wolałam zmienić zapis w
umowie, którą podpisałam kilka minut później.
Wprowadziłam
się natychmiast. Zaczęłam od gruntownego sprzątania, ciesząc się, że już od
kilku dni nie słyszałam potwornego dziecięcego płaczu. Zdawałam sobie sprawę z
tego, że to cisza przed burzą, ale i tak korzystałam z chwili bez bólu głowy i
palpitacji serca. Dziarsko związałam włosy w wysoką kitkę i pootwierałam
wszystkie okna. Szorowałam podłogi, wyrzuciłam zatęchłe dywany oraz brzydkie
firany, w których roiło się od moli, a w każdym kącie postawiłam lawendowe
kadzidełka. Wiedziałam, że duch prostytutki siedzi na sofie, więc nie brałam
się za jej przestawianie, żeby go nie przestraszyć. Nie widziałam dokładnie tej
biednej dziewczyny, zresztą nie chciałam się zbytnio przypatrywać. Musiała
jednak opierać się wygodnie na jednym z podłokietników, bo i na nim, i na
poduszce obok były ledwo widoczne płytkie wgłębienia.
Trochę
bałam się wejść do ubikacji. Przedtem wybrałam się więc na zakupy do
pobliskiego spożywczaka. A gdy wróciłam, w mieszkaniu był jeszcze jeden
nieproszony gość.
Nie
wiem, jak Eli to robił, ale nie potrzebował kluczy czy drzwi, żeby się gdzieś
znaleźć. Nie potrzebował mapy, by trafić tam, gdzie akurat jestem. Szkoda, że nie
działało to w drugą stronę. Nigdy nie mówił, że następnego dnia już go przy
mnie nie będzie. Nie mówił, kiedy wróci i dokąd zmierza. Pewnie nie tylko nie
chciał, bym szła za nim, ale zwyczajnie było to niemożliwe. Ostatni raz
widzieliśmy się, gdy miałam na sobie białą bluzkę z żabotem i czarną sukienkę,
z szelkami skrzyżowanymi na plecach. Świeżo po wynikach matury, tuż przed moim
wyjazdem.
-
Mądra dziewczynka – powiedział, wtedy całując mnie bladymi, spierzchniętymi
wargami w czubek głowy.
-
Nie jestem dzieckiem. – Przewróciłam oczyma, a później wyrżnęłam go z łokcia w
żebra, gdy roześmiał się szyderczo. – Mam dziewiętnaście lat. Mogłabym mieć
cztero- albo nawet pięcioletnie dziecko.
-
Gdy się znowu zobaczymy, powiem ci, że jesteś mądrą kobietą – obiecał.
Długo
trwało spełnienie obietnicy, której i tak nie dotrzymał.
-
Jesteś piękną kobietą. – Takim tekstem mnie przywitał, odgrywając kiepską
komedię na kanapie.
Bawił
się w najlepsze, udając, że nie widzi ducha, który – z powodu ciemnych chmur,
jakie spowiły niebo za oknem – stał się całkiem wyraźny. Dziewczyna – nie mogła
mieć więcej lat niż ja, gdy zdawałam egzamin dojrzałości – z rozdziawioną buzią
gapiła się na siedzącego obok młodego mężczyznę. Trzeba było przyznać, że Eli
nie wyglądał zbyt typowo. Nie dość, że wysoki i chudy, to w dodatku albinos z
wiecznie zmrużonymi od uśmiechu oczyma. Wyglądały jak dwie szparki, ale nigdy
się nie śmiały, w przeciwieństwie do sztucznie wygiętych w łuk wąskich,
pozbawionych koloru ust. Przyglądając się jego ledwo widocznym piegom na
długim, prostym nosie, zapadniętym policzkom, uwydatniających i tak już
przesadnie wystające kości policzkowe oraz ostremu podbródkowi, zastanawiałam
się nad dwoma rzeczami. Czy naprawdę aż tak bardzo za nim tęskniłam? I co jest
dziwniejsze: demon komediant czy duch, po raz pierwszy na oczy widzący demona?
Zacmokałam
z niezadowoleniem, ignorując sympatyczne dreszcze, jakie przebiegły mi po
plecach.
-
Przez te kilka lat stałeś się typowym powierzchownym samcem? – spytałam
kąśliwie, krzyżując ręce na piersiach.
Nie, żebym była
wyrachowaną jędzą, która po tak długim okresie nie spieszy się, żeby przytulić
dawno niewidzianego przyjaciela, ale zrobiło mi się głupio. Ubrana byłam w
zwykły paskowany biało-niebieski podkoszulek, który wisiał na mnie z podobną
wytwornością co worek na ziemniaki i sprane dżinsowe szorty. Za to Eli aż
emanował nonszalancką elegancją. Biały T-shirt z głębokim wycięciem, ukazujący
jego wystające obojczyki, niemal nie różnił się barwą od jego skóry. Spodnie w
drobną ciemną kratkę i ładne, lśniące czystością buty pasowały do przerzuconej
przez oparcie marynarki z szarymi łatami na łokciach. Ale się porobiło.
Awansował wreszcie w demonicznej hierarchii czy jak?
- Tak, i
przyszedłem cię niecnie wykorzystać.
Byłam
w stu procentach przekonana, że dowiedział się już, w jaki sposób zginęła
zabłąkana dusza, siedząca obok niego i zwyczajnie robił sobie dosyć niemiłe
jaja. Istotnie, jego oczy wykonały niewielki ruch w prawo, by zaobserwować
reakcję młodej prostytutki. Ta zamknęła w końcu usta i opuściła głowę w dół.
Widziałam ją już całkiem wyraźnie. Miała farbowane na bardzo jasny blond chude
włosy, proste i suche jak słoma. Piersi całkiem spore, ale buzię nieładną,
kanciastą i totalnie nie w moim guście.
-
To może przedtem kawa? – zaproponowałam.
Z
takim pomocnikiem jak Eli robota szła chyba ze cztery razy szybciej.
Zapalczywie szorował kuchenne kafelki, podczas gdy ja siedziałam przy stoliku,
mając przed sobą zdjęte z gwoździa w łazience owalne lustro. Tafla spoczywała
niespokojnie na blacie, niemal świadoma, że zaraz będzie musiała podjąć ze mną
burzliwą debatę. Położyłam na niej środkowy i wskazujący palec prawej ręki, po
czym głaskałam opuszkami przez dłuższą chwilę. Dziękowałam lustru za ciężką
pracę, za pochłanianie nieprzyjemnej energii płynącej z koszmarów poprzednich
lokatorów i to, że wszyscy jego bracia i każda siostra oddzielają nasz świat od
innych, pozwalając na zachowanie równowagi. Dziękowałam za otwieranie przejść
między nimi, gdy sytuacja tego wymaga. Przekazałam trochę własnej mocy, by
mogło ocenić, jaką czarownicą jestem.
Lustra
zawsze miały do mnie słabość. Nie dość, że pokazało mi to, co zaszło tamtego
makabrycznego wieczoru, to ujrzałam jeszcze fragmenty własnej przyszłości.
-
Wprowadzasz się do mnie? – spytałam Eliego, ze zdziwieniem obserwując jego i
siebie w jednym łóżku.
-
Na to wygląda – rzekł.
-
A do czynszu się dorzucisz?
-
Pieprzona pragmatyczka. – Westchnął ciężko. – Owszem, w naturze.
Na
koniec ze smutkiem oznajmiłam lustrze, że nie może tu zostać. Widziało o wiele
za dużo niż powinno. Było wspaniałym amuletem, ale nieuchronnie kierującym się
stronę Ciemnych Ścieżek. Po szkle przewinęły się fale, jakby nagły powiew
wiatru zmącił wodę w jeziorze. Uśmiechnęłam się kącikiem ust, widząc nowy
obraz. Spałam smacznie, a Eli ściągał lustro ze ściany. Z pewnością opchnie je
na czarnym targu. Może wyduszę od niego kilka banknotów za sprzedaż artefaktu. Spytałam
lustro, czy taka opcja jest dla niego do zniesienia, bo jeśli nie, to
zatroszczę się o nie sama. Ale zgodziło się pokornie, spragnione nowych wrażeń.
Było młode, miało może nieco ponad dwadzieścia lat. Przez całe życie służyło
zwykłym śmiertelnikom, a ja ukazałam mu całą feerię możliwości, jakie mogli
zaoferować mu praktycy czarnej magii. Dostałam też kolejny prezent, tym razem
ostrzeżenie. Dwie męskie twarze. Pierwsza: dziobatego trzydziestolatka z
podwójnym podbródkiem i kaprawymi oczkami. Rudzielec. No tak, czyli morderca
jeszcze żył. Natomiast na widok drugiej aż zakrztusiłam się z wrażenia zbyt
gwałtownie zaczerpniętym haustem powietrza. Bladoskóry mężczyzna o sięgających
do ramion czarnych włosach patrzył na mnie z bólem tkwiącym w zimnych oczach,
których kolor i blask przypominał rozgwieżdżone nocne niebo. Regularne rysy
jego twarzy miały w sobie coś szlacheckiego. Nie był zwyczajnie przystojny;
promieniał pięknem nie z tej ziemi, ale coś w tym wizerunku sprawiało, że
zaczynałam się bać.
-
Dowiedziałaś się czegoś o płaczącym dziecku? – spytał mnie Eli, gdy
odpoczywałam na świeżo pościelonym łóżku w sypialni.
-
Skąd… - chciałam spytać sennym głosem, ale umilkłam. Przecież wiedział o mnie
wszystko. – Nie.
-
Nie pytałaś, prawda? Uważasz, że jest ci przeznaczone właśnie teraz mieć
pierwszego ucznia?
-
Wiem już chyba wystarczająco dużo… - wymamrotałam.
-
Mądra dziewczynka – szepnął mi do ucha, wsuwając rękę pod bluzkę.
Momentalnie
się rozbudziłam. Nie chciałam tego robić ze względu na krzątającego się po
mieszkaniu ducha, ale bliskość Eliego była jedynym, czego było mi jeszcze do
szczęścia. Przez pięć lat z nikim się nie kochałam, dochowując mu wierności i
jednocześnie wiedząc, że on akurat sobie nie folguje, ale nie obchodziło mnie
to. Spotkałam wielu niezwykłych ludzi, ale Eli przecież nie był człowiekiem…
Jest demonem, moim demonem, moim oswojonym i uosobionym strachem, przy którym
przez bardzo długi czas czułam się absolutnie bezpieczna.
Kiedy
całował mnie w usta, potem po szyi, piersiach i wreszcie między wilgotnymi już
udami, które po długich minutach przekomarzania się i drapania wreszcie przed
nim rozłożyłam, usłyszałam krzyk dziecka. Nawet Eli go słyszał. Wrzask wbił się
w moją duszę, przez co kręgosłup wygiął mi się w łuk. Usiadłam, ciężko dysząc,
wpadając prosto w zapewniające opiekę kościste ramiona demona.
-
Muszę iść – powiedziałam, szybko rozumiejąc, że wibracje były tak dotkliwe nie
przez ich natężenie, ale bliskość.
-
Pójść z tobą?
-
Nie – powiedziałam kategorycznie, walcząc z przemiłym, wciąż pulsującym ciepłem
między nogami. Chciałam zostać, chciałam, żeby był przy mnie, ale jakby nie
patrzeć, pochodził z Ciemnych Ścieżek. Mimowolne podsuwanie jakiegokolwiek
wyboru dziecku nie było tym, o co mi chodziło. – Dam sobie radę.
-
Nie masz jeszcze na tyle silnej psychiki – rzekł spokojnie z lekkim,
pobłażliwym uśmiechem. Przez dłuższą chwilę patrzył, jak się ubieram, a później
sam sięgnął po swoje spodnie. – Nie potrafisz wciąż zapomnieć o tym, co się
stało kiedyś.
-
Jak mogę zapomnieć? – syknęłam. Co on w ogóle pieprzył? – Mam zapomnieć o tym,
dzięki czemu stałam się czarownicą?
-
Miałem raczej na myśli wybaczenie sobie.
Zacisnęłam
mocno szczęki. Nie. Jestem dumna ze swoich zdolności. Zawsze będę. Ale jeśli
istnieje na świecie jakiś grzech, za który trzeba będzie kiedyś gorliwie
pokutować, to morderstwo z pewnością się do takiej kategorii zalicza.
-
Zostań w domu.
-
Zaraz zrobisz ze mnie domową kurę – zażartował. – Poczekam na ulicy.
Nie
było trudno podążać za tak wyraźnym płaczem. W końcu zrozumiałam też słowa
wplatane pomiędzy jeden a drugi duchowy spazm. Już nie chcę, nie mogę, przestań, bo to się wydarzy… Zaiste,
dziecko było świadome tego, że może „coś” zrobić. Pytanie, co to było.
Mostowa
i najbliższe jej ulice były starą częścią Iglicy, rozerwaną na dwie części
przez zieloną od mułu rzekę. Ponad nią zbudowano most, którego patronką została
święta Rita, a zakochani przywieszali do metalowych barierek kłódki ze swoimi
imionami oraz miłosnymi życzeniami. Gdy razem z Elim przebiegaliśmy zdyszani
pomiędzy wysokimi łukami przęseł, na jednym z nich siedziała para zakochanych.
Pijani byli nie tylko swoim szczęściem, ale i tanim winem, po którym butelki
stały po obu ich stronach. Przeniosłam spojrzenie w górę. Chmury zasłaniały
większą część nieba, a widoczne gwiazdy nie chciały mi powiedzieć, dokąd się
kierować. Szczęście w nieszczęściu, że miałam tak dobrze rozwinięte wewnętrzne
ucho.
Im dalej od
mojej kamienicy, tym budynki stawały się coraz bardziej zapuszczone. Z
wiekowych bliźniaków odpadał tynk, często ich dachom brakowało dachówek. Tylko
w niektórych oknach paliły się światła, reszta była pozabijana deskami. W
porównaniu z kwitnącym nowym centrum Iglicy, stare włości prezentowały obraz
żalu i rozpaczy. Zostały odseparowane od żywych osiedli, strzelistych szklanych
biurowców i uliczek pełnych kawiarni. Gdyby było można, władze miasta
amputowałyby tę chorą kończynę. Tu wciąż jednak żyli ludzie, często również
chorzy i starzy, których nie dało się przenieść gdzie indziej.
Ulica
Dominikańska była pokryta kocimi łbami, nad którymi unosiły się obłoczki mgły.
Grupa dresów stała przy zdezelowanym kiosku Ruchu i klęła na policję, która
ostatnio wpakowała jednego z ich kumpli za kratki z powodu rozróby na
stadionie. Zza rogu wyłaniały się kontenery z poruszającymi się śmieciami.
Spośród nich wyskoczył czarny kot, niosąc w pysku martwego tłustego szczura.
Oczy zwierzęcia świeciły się jak dwa zielone księżyce. Zauważywszy nas,
czworonóg stanął w bezruchu. Zerknęłam na Eliego. Pokręcił głową.
- To nie demon.
- A czarownica?
– spytałam.
- Jedząca
szczury? – Parsknął śmiechem.
Ciekawe, czy
wiedział, że w czasie przeprawy przez Kaukaz zjadłam trzy czy cztery pieczone
gryzonie, ale wtedy nie miałam głowy do kłócenia się z nim na tak błahe tematy.
Płacz urwał się chwilę temu i nie miałam zielonego pojęcia, dokąd teraz pójść.
Głośny, głupkowaty śmiech dresów działał mi na nerwy. Wpatrywałam się z
beznadzieją w kota. Wyraźnie czułam w nim magiczną energię pochodzącą z
Ciemnych Ścieżek.
- Weź zostaw
tego szczura – powiedziałam.
- Masz coś
lepszego do zaoferowania? – spytało zwierzę, wypuściwszy z pyska martwego
gryzonia.
- No proszę. –
Eli zagwizdał cicho.
- Zależy, czego
będziesz chciał – rzekłam, cudem nie krzyknąwszy, choć nie da się ukryć, że
byłam skrajnie przerażona. Zupełnie nie tego się spodziewałam. Chciałam chwycić
kota i próbować zmanipulować go, by ostatecznie wykorzystać jako duchowy
kompas. – I czy mi pomożesz.
- Przysługi –
odpowiedział, po czym podniósł jedną z łap do pyska i oblizał chciwie pazury.
- Nie wchodzę w
ciemno w układy z demonami – oświadczyłam hardo.
- Właśnie widzę
– rzekł z sarkazmem kot. Trzeba przyznać, że miał bardzo ładny, głęboki głos,
kojarzący mi się z którymś z amerykańskich aktorów kina lat siedemdziesiątych.
– Nie jestem demonem. Urodziłem się na Ciemnych Ścieżkach, nic więcej.
Potrzebuję tymczasowego lokum, miski mleka i czegoś lepszego niż te wstrętne
zatkajpyski – mruknął, z pogardą wskazując swój niedoszły posiłek.
- Stoi, jeśli
nie przeszkadzają ci czarownica, demon i duch jako współlokatorzy. I musisz się
dorzucić do czynszu.
- To
niesprawiedliwe. – Do rozmowy dołączył się Eli. – Duch sprawia najwięcej
kłopotu, a nie musi płacić.
- Bo jest
duchem, nie może na siebie zarabiać – ucięłam. – Gdzie jest dziecko?
Kot pomachał
ogonem i wskazał jeden z najbardziej zdezelowanych budynków. Z dachu kamienicy
z numerem szóstym pospadała chyba połowa pomarańczowych dachówek. Przez
pozbawione szyb okna było widać, że w środku, na trzecim piętrze kiedyś szalał
pożar. Zgniłozielona farba odparła w tak wielu miejscach, że pozostałości po
niej przypominały zbiorowiska pleśni, które osadziły się przy parapetach i
wokół futryny. Powinny się znajdować w niej drzwi wejściowe, ale zamiast nich
otwór ział mrugającym światłem świetlówki. Wszedłszy w korytarz, oczom moim i
Eliego ukazały się czarne plamy grzybów pod sufitem, wysprejowane przekleństwa
na ścianach oraz śmierdząca moczem zdezelowana posadzka. Ponad smrodem sików,
alkoholu oraz brudu unosiła się obrzydliwa woń przemocy i niezasłużonego
cierpienia.
- Piwnica –
rzekłam, słysząc dobiegające z dołu odgłosy libacji.
Ale nie ruszyłam
się nawet o krok. Eli miał rację. Nie byłam przygotowana do tak poważnych
zadań. Nadal pozostawałam zbyt wrażliwa na krzywdę innych ludzi i obrazy
agresji. Bałam się zobaczenia wstrętnych obrazów na własne oczy, bo pragnęłam z
całego serca, by pozostały tylko i wyłącznie wymysłem reżyserów kręcących
świrnięte horrory.
Tylko że nie
spodziewałam się, że będzie aż tak źle.
Po zejściu na
dół, smród, jaki dotarł do moich nozdrzy, prawie powalił mnie na łopatki.
Zakręciło mi się w głowie. Czarna magia, pewnie rozkładający się gdzieś trup,
sperma i absolutne nieszczęście. Przy prowizorycznym stoliku sporządzonym z
kilku starych kartonów siedzieli na chwiejących się stołkach trzej mężczyźni.
Twarz jednego z nich, najstarszego, była poorana bliznami po ospie. Pod jego
nosem lśniły obrzydliwe smarki. Ubrany był w dresy i siatkowany podkoszulek,
odsłaniający jego sflaczałe ramiona, na których widniały tatuaże z gołymi
babami. Drugi był rudy i znacznie młodszy, pewnie miał niewiele po dwudziestce.
Po jego łagodnej twarzy, nie pasującej do tego obskurnego miejsca, szybko
poznałam, że jest opóźniony umysłowo. Gdyby nie wyjątkowa muskulatura, miałby
pewnie tyle samo siniaków co chudy chłopak obok. Przypatrywał się tylko
rozgrywce, sam popijając bimber z brudnej plastikowej butelki. Myślałam, że
jest skupiony na grze tamtych, bo obserwował uważnie każdy ruch mężczyzn, ale
gdy Eli położył mi rękę na ramieniu, zerknęłam w kąt. Dokładnie tam nie chciał
patrzeć upijający się nastolatek. Na pozbawionej obicia kanapie poruszał się
rytmicznie łysy oprych w dresach opuszczonych do kolan. Pod nim z rozłożonymi
udami jęczała z bólu naga, posiniaczona kobieta z trwałą na głowie i
zmasakrowaną, wciąż krwawiącą połową twarzy. Pod kanapą, na osikanej posadzce,
spała nie więcej niż pięcio- czy sześcioletnia dziewczynka. Wyglądała jak mała
kupka rozrzuconych ubrań. Nie zrozumiałabym, że to dziecko, gdyby nie piękne
platynowe włosy, lśniące pomiędzy brudnymi szmatami. Ale byłam przekonana, że
gdy tylko dziecko się obudzi, zacznie płakać. Nie na głos, bo pewnie już dawno
pozbyło się wszystkich łez, lecz w duszy, a później miarka się przebierze i
„coś” się stanie.
Grający w karty
przerwali opowiadanie rojących się od wulgaryzmów, prostackich żartów i
spojrzeli na mnie, Eliego i kota. Najstarszy uśmiechnął się szeroko, ukazując
bezzębne wnętrze ust. Zrobiło mi się niedobrze, gdy cały czas wpatrując się we
mnie obleśnie, uderzył rudego w potylicę, rzuciwszy wachlarzyk na kartonowy
blat.
- Ty dujniu –
wycharczał, sepleniąc. – Trza przybitać gości, cho no, laseczko, napijta się.
- Gdzie są
rodzice dziewczynki? – spytałam.
Drżałam aż z
obrzydzenia i złości. Para na kanapie w ogóle mnie nas nie zauważyła. Jedyną
zmiana polegała na tym, że facet przyspieszył i zaczął głośniej dyszeć.
- Tara nie ma
rodziców – wypalił rudy, za co znowu oberwał od starego.
- Cicho, gupolu
– warknął mężczyzna. Pogmerał w kieszeni dresów i wyjął stamtąd wymiętą paczkę
fajek. Wetknął sobie do ust jednego z ostatnich szulugów, po czym zaczął
rozglądać się za zapalniczką. Zanim ją znalazł, wyciągnęłam przed siebie ręce.
Wyobraziłam sobie, że w lewej dłoni trzymam krzesiwo. Przesunęłam po
wyimaginowanym przedmiocie prawą dłonią, ułożoną zupełnie tak, jakby między
kciukiem a palcem wskazującym spoczywała zapałka. Papieros rozbłysnął nagłym
płomieniem, a później spłonął w mgnieniu oka tak, że nie minęły dwie sekundy, a
żul trzymał między zaropiałymi wargami sam filtr. – Kujwa... – powiedział
cicho, zszokowany, wypuszczając go z ust.
- Jeszcze raz
uderzysz tego chłopaka, a sam staniesz w płomieniach – zagroziłam. Niestety,
nie dodało to otuchy rudzielcowi. Zabiedzony młodzieniec wyglądał na jeszcze
bardziej przestraszonego od jego partnera do gry w karty. Za to najmłodszy
nieco się ożywił. Wyprostowawszy się, wyglądał, jakby w każdej chwili gotów był
do zerwania się z miejsca, by uciekać tam, gdzie pieprz rośnie. – Gdzie są jej
rodzice? – spytałam głośniej, czując, jak złość wrze mi w żyłach.
- Nie widać? –
warknął stary, wskazując w stronę rozwalonego siedziska.
- To nie oni –
odrzekłam. Żadne z parki nie miało platynowych włosów.
- Zjeżdżaj stąd,
mała, bo cię urządzę. – Kloszard nagle się zdenerwował. Ruszył w moją stronę,
wyciągając z kieszeni sprężynowy nóż.
Strzepnęłam
ręką. Broń wyleciała mu z dłoni na posadzkę. Gdy zdezorientowany nachylił się,
by ją podnieść, strzepnęłam po raz drugi i sam się wywrócił.
- Co do chuja…?!
– wrzeszczał, nie mogąc się podnieść. Uniemożliwiałam mu to, bo trzymałam
dłonie wyciągnięte przed sobą, dnem do dołu. – Ty jebana czajownico,
ochujałaś?! Pietek, Zabol, zjubcie coś!!!
Siedzący przed
kartonem nie poruszyli się. Za to wrzaski pijanego w końcu zwróciły na nas
uwagę faceta, który oderwał się od kobiety i ruszył ku nam, podciągnąwszy
portki. Niestety i tak już zobaczyłam za dużo.
- Coście za
jedni? – zapytał. Kobieta również wyglądała na zaciekawioną. W jej załzawionych
niebieskich oczach błysnęła ciekawość. – Spierdalać mi stąd, ale już!
- Kto jest ojcem
małej? – spytałam i skinęłam na Eliego.
Ruszył w stronę
dziewczynki, która mimo hałasu jeszcze się nie obudziła. Ale wtedy z siedzenia
podniósł się obserwujący wcześniej rozgrywkę karcianą chłopak i razem z łysym
zastąpili demonowi drogę.
Miałam tylko
dwie ręce. Podniosłam więc lewą, by przesunąć nastolatka, wciąż blokując prawą
ruchy starego oprycha.
- Odpowiesz czy
nie?! – uniosłam głos, licząc naiwnie na to, że coś wskóram.
- Gówno cię to
obchodzi!
Demon westchnął
ciężko, kręcąc głową.
- Mogę? –
spytał, zerkając na mnie przez ramię i wyginając wargi tak szeroko, jakby zaraz
od tego uśmiechu miała mu pęknąć twarz na dwie połowy. – Prrrroszę. – Jego ton
stał się fałszywie słodki.
Zanim się
zgodziłam, łysy szybko podniósł z podłogi nóż i rzucił się na albinosa. Ten
jednak zniknął i facet stracił równowagę. Miał upaść już na posadzkę, gdy Eli
zmaterializował się za nim i położył mu mocno ręce na skroniach, przytrzymując.
Mężczyzna wytrzeszczył oczy. Dobrze wiedziałam, co teraz działo się w jego
głowie. Najgorsze koszmary i najkoszmarniejsze prawdy z jego życia, o których starał
się zapomnieć, stanęły mu przed nerwowo strzelającymi w różne strony źrenicami.
Do tego doszła słaba namiastka bólu, jaki odczuwa dusza czyśćcowa. Wystarczyło,
by sparaliżować go na tyle, by nie mógł nawet krzyknąć, choć każda komórka
musiała aż wrzeszczeć o przerwanie tortur. Czoło zbira pokryło się gęsto dużymi
kroplami potu. Lśniły obrzydliwie w ruchomym świetle rozhuśtanej nagiej
żarówki, zwisającej nędznie na czarnym kablu. Kiedy Eli go puścił, facet legł
na posadzce, bełkocząc coś niezrozumiałego.
Zapatrzona w ten
upiorny obraz, nie od razu do mnie dotarło, że siedząca na kanapie kobieta
śmieje się do rozpuku. Jej piersi były pokryte strupami, a jedno żebro wystawało
bardziej niż inne.
- Kim jesteś dla
tego dziecka? – spytałam, przestraszona tym szalonym wybuchem.
-
Jestem jej matką – powiedziała. – Chciałam mieć dziecko i dostałam dziecko.
-
Mówili jej, że nie może mieć dzieci. – Powiedział cicho rudy. – Tak mówiła, że
oni tak mówili…
-
Kiedy Janek mnie zepchnął ze schodów – powiedziała kobieta – i byłam w
szpitalu, lekarze mi tak powiedzieli. Ale kłamali. Otworzyłam drzwi, a tam była
ona.
-
Jakie drzwi? – Nie rozumiałam.
-
Podrzucili ją – wystękał zwijający się wciąż z bólu łysy. – Tą pierdoloną małą
sukę…
Eli
trzymał dziewczynkę już na rękach. Jej bezwładna głowa oparta była o jego chude
ramię. Spojrzał na mnie z obawą, a później odsłonił koc, jakim była przykryta i
moim oczom ukazało się ogromne stłuczenie w okolicy jej nerek.
Przymknęłam
oczy. Modliłam się, by nie zniszczyć tych ludzi w ten sam sposób, jak uporałam
się ze swoim własnym koszmarem osiemnaście lat temu.
Śniło
mi się znów tamto jezioro. Zło, które w nim obudziłam i mężczyzna, idący po
wodzie prosto w jego środek. W paszczę potępienia.
Obudziłam
się z łzami na oczach. Nienawidziłam się za tę słabość. Próbowałam odciąć się
od tamtego życia, ale najwyraźniej używałam tępych nożyczek.
-
Przyjdzie z wiekiem – rzekł Eli, pojawiając się w sypialni wraz z kubkiem parującej
kawy.
Z
drugiej strony, jak mogłabym zapomnieć? Dzięki złemu uczynkowi zyskałam
wszystko. Zyskałam magię, Eliego i lepsze życie. Czasem nie tylko uczciwość
popłaca.
-
Dziękuję – powiedziałam, z wdzięcznością przyjmując podarunek.
Minęły
dwa dni i dwie noce, od kiedy przenieśliśmy Tarę do mojego mieszkania. Kot
ściągnął do nas zielarkę, która zajęła się jej obrażeniami. Dziewczynka jednak
nie chciała się obudzić. I nic dziwnego. Nie mogłam jednak cały czas przy niej
czuwać. Była u mnie bezpieczna, to najważniejsze. Zostało mi jeszcze kilka
spraw do rozwiązania.
Dominikańska
napawała mnie obrzydzeniem, ale musiałam na nią wrócić. Wiedziałam, że nic już
nie zrobię dla tej szalonej kobiety. Początkowo małe dziecko, którym mogła się
opiekować, trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Jan jednak całkowicie ją złamał.
Ciągłe gwałty odebrały jej wolę życia, nawet dla ukochanego dziecka, które
spotkało podobny los. Chciałam go zabić, naprawdę chciałam, ale przysięgłam
sobie, że już nigdy, nie. Tylko to jedno przyrzeczenie odgradzało mnie i tak
bardzo cienką linią od Ciemnych Ścieżek, na które i bez tego zdarzało mi się
schodzić raz po raz, na przykład pozwalając kotu u siebie pomieszkiwać. Dlatego
musiałam rozmówić się z policją, omijającą zamostową część starej dzielnicy
szerokim łukiem, tym samym godząc na panujące tam bezprawie. Taka była
niepisana umowa. Bandyci mają dla siebie ten kawałek Iglicy do plądrowania,
mogą w niej robić, co chcą, ale od reszty mają trzymać się z dala.
Ale
nie wtedy, kiedy ja jestem w mieście.
-
Panie sierżancie – tłumaczyłam uporczywie na komendzie po podpisaniu setek
papierów. Od długopisu bolał mnie już nadgarstek, a gardło miałam porządnie
zszargane od powtarzania w kółko tego samego. – Oczywiście, że są dowody. Ciało
tej biednej kobiety jest jednym z nich. Całe sine. I ma złamane żebro. Przecież
ten łajdak był już wcześniej karany za pobicia, o co więc chodzi?
-
Za pobicie są trzy lata. Wyjdzie i potem zacznie robić to samo. Po co zajmować
celę i narażać panią na podatki?
-
O mnie się proszę nie martwić. – Przewróciłam oczyma, znużona już tym absurdem.
– Albo pan w końcu coś zrobi, albo złożę skargę do pana przełożonego. A jeśli
to nie poskutkuje, zadzwonię do telewizji.
Jakoś
się tym nie przejął.
-
A może woli pan, żeby pańska żona dowiedziała się, że pan wcale nie ma nocnych
dyżurów?
Dziękuję,
lustereczko.
W
podobny sposób przekonałam opiekę społeczną do zajęcia się Rudym i
nastolatkiem. Zrobiłam, co mogłam, zapominając przy tym na chwilę o swoim
głównym celu.
Wróciwszy
do domu, ujrzałam siedzącą przy kuchennym stoliku Tarę. Jej duże fiołkowe oczy
były absolutnie puste. Miała na sobie jeden z moich przyciasnych dla mnie
podkoszulków w paski. Jej uczesane włosy były chyba tylko o odcień ciemniejsze
od Eliego, który razem z Kotem pewnie szwendali się właśnie po Ciemnych
Ścieżkach. Za to naprzeciwko dziewczynki siedziała zielarka. I robiła dokładnie
to, czego chciałam za wszelką cenę uniknąć.
Nakłaniała
ją do czynienia dobrego. Podążania tylko po Jasnym Trakcie.
-…
każdy z nas ma swój talent – mówiła melodyjnym głosem. – Jedni budują domy,
inni je projektują. Jedni szyją piękne suknie, inni dobrze rysują. Ja leczę
ludzi i robię to bardzo dobrze. Ty jesteś małą czarodziejką i możesz pięknie
czarować. Żeby tobie i ludziom żyło się lepiej.
-
Pani chyba już musi iść, dziękuję za pomoc, do widzenia – rzekłam ze złością.
-
Głupia dziewczyno – odezwała się do mnie, jakbym była niewiele starsza od Tary.
– To ty powinnaś odejść i zostawić mi tę dziewczynkę.
- Jasne, już spieprzam z własnego
mieszkania – rzuciłam, opierając ręce na biodrach. – Kobieto, myślisz, że jak
jesteś starsza, to pozjadałaś wszystkie rozumy?
-
Nie zadzieraj ze mną – syknęła, marszcząc narysowane brązową kredką brwi.
-
Drżę ze strachu. – Przewróciłam oczyma. – Czy ty naprawdę myślisz, że
dziewczynka, która nie zaznała jeszcze w życiu miłości, będzie wiedziała, jak
kroczyć Jasnym Traktem?
-
Nauczę ją.
-
Sama się nauczy, jest zdolna! Chodzi o to, że jest w stanie wykorzystać lepiej
Ciemne Ścieżki, nie tylko dobrą stronę czaro…
-
To grzech! – zawołała zgorszona. – To, że ty obcujesz z istotami piekielnymi…
-
Jajebam. – Westchnęłam ciężko i opadłam na odsunięte krzesło. Najtrudniej
walczyło się z zacofaniem. Wytłumacz tu komuś, że nie każdy demon jest diabłem.
– Daj Tarze podjąć decyzję. Każdy ma wolną wolę, chyba to wiesz, co?
-
Jeśli będzie znała tylko pół prawdy…
-
Wcale nie chcę niczego przed nią zatajać!
Kłóciłybyśmy
się tak pewnie do sądu ostatecznego, gdzie spór ostatecznie rozstrzygnięty
zostałby przez Najwyższego, co w sumie nie byłoby takie korzystne, bo bałam się
Go jak diabli, taki argument na korzyść zielarki. Ale na szczęście duch
prostytutki w końcu się na coś przydał. Ponieważ zielarka nie mogła go
zobaczyć, nie wiedząc za wiele o ciałach astralnych, wystraszyła się tych
wszystkich spadających z półek szklanek i talerzy, grzechoczących obrazów i
drżącego stołu. Wybiegła z mieszkania, a ja uśmiechnęłam się do ducha.
-
To wreszcie przestałaś grać swoją rolę, co? – spytała prostytutka, siadając na
stole i głaszcząc po głowie milczącą Tarę. – I po co był ten cały teatrzyk?
-
Nie chciałam cię przestraszyć. Wolałam się z tobą oswoić.
-
Zanim mnie przepędzisz.
-
Wolę sformułowanie: zanim rozwiążę twoje ziemskie kłopoty.
-
I co, jak postępy? – spytała.
-
Bardzo dobrze – odpowiedziałam, uśmiechając się smutno. – Jan jutro trafi za
kratki.
W
oczach ducha błysnęły łzy.
-
Jak mam ci dziękować, Filomeno? – spytała.
-
Spoczywaj w spokoju. I, jeżeli kiedykolwiek się spotkamy, mów mi Fila.
Tara
spojrzała na mnie. Duch zaparzył nam herbatę. Jakiś czas później wciąż
siedziałyśmy przy stole milcząc, tyle że popijałyśmy żurawinowy napój z
ostatnich kubków, które ostały się po małym astralnym trzęsieniu ziemi.
-
Nie musisz jeszcze decydować – powiedziałam w końcu, gdy kubek pokazał mi już
swoje dno. – Masz dużo czasu. Problem w tym, Taro, że złość spowodowała, iż
masz w sobie bardzo dużo mocy. Może się z ciebie wydobyć teraz przy byle
podmuchu wiatru. I jeśli nie zdecydujesz, co z nią zrobisz, nikt nie będzie w
stanie przewidzieć konsekwencji. Jeśli pójdziesz Jasnym Traktem, to znaczy
zapomnisz o wszystkim, czego doświadczyłaś i ruszysz dalej, jestem pewna, że
twoje życie będzie bardzo dobre. Ale jak mogłabyś o tym wszystkim zapomnieć?
-
A ty? Jak ty zapomniałaś?
Jak
zwykle Eli pojawił się bez zapowiedzi. Usiadł między nami, z Kotem plączącym
się pomiędzy jego nogami.
-
Zemściłam się – rzekłam. – Zeszłam na Ciemne Ścieżki. Ale nie zostałam na nich.
Rozbijam się pomiędzy nimi a dobrymi czarami. Jestem tułaczką. Nie przeszkadza
mi to, bo znam konsekwencje swoich działań. Wiem, jak grać z czarną magią, by
samej przy tym nie ucierpieć. I wiem, że Jasny Trakt też czasami spowija cień.
Mogę nauczyć cię korzystać z obu dróg, jeśli tylko będziesz chciała.
-
Albo nauczą cię tego twoi rodzice. – Kot wskoczył na stół, a ja spojrzałam na
niego pytająco. – Nie było trudno. Platynowe włosy, fiołkowe oczy. Zaginiona
księżniczka, jak nic.
Uniosłam
w górę brwi.
-
Przecież już wcześniej wiedziałeś, gdzie przebywa Tara. Dlaczego czekałeś na
to, aż ja ją znajdę?
-
To proste. Podwójna nagroda.
Kot
uśmiechnął się szeroko, obnażając białe kły. Ten uśmiech bardzo mi kogoś
przypominał…
-
Więc rodzina przede wszystkim? – naskoczyłam na Eliego. – Najpierw rodzinne
interesy, a potem ewentualnie przyznam się do kłamstwa czarownicy, dzięki
której mogę żyć w tym świecie? Jak w ogóle demony mogą mieć rodzeństwo?!
Myślałam, że to my jesteśmy bliźniętami!
-
Astralnymi, kotku… - Kot parsknął śmiechem.
-
Nie rozmawiam teraz z tobą – fuknęłam. – Sio!
Tara
wyciągnęła ręce po Kota. Przytuliła go mocno do siebie, aż stęknął z bólu.
-
Przysięgnij. Na moje życie – zażądałam. Moje życie było dla niego cenniejsze
niż własne. Bez niego nie miał nic. Ani ciała, ani punktu zaczepienia w tym
świecie, ani mocy, by przejść do innego wymiaru. – Już nigdy mnie nie
okłamiesz.
-
Nie ma mowy.
Walnęłam
typowo kobiecego focha. Zamknęłam się w sypialni i siedziałam tam, póki nie
przyszło otwierać portalu, by odprowadzić Tarę do jej rodziców. Przed piękną
szlachecką parą ciężkie zadanie. Wciąż szukali porywaczy, by zemścić się za
los, na jaki skazali ich córkę. Ale to już nie mój interes.
-
Nie nasz, już nie – rzekł Kot, tym razem w formie ludzkiej. Był czarnoskórym
chudzielcem z interesownym podejściem do świata. – Jeszcze się nie
przedstawiłem. Tin.
-
Wal się, Tin – warknęłam. – Pozwoliłam mieszkać tu kotu, a nie jakiemuś
demonowi.
-
Jakiemuś chyba jednak pozwoliłaś… - Eli usiadł obok mnie i objął ramieniem. Spojrzałam
na niego spode łba. – Nie rób takiej miny. Jakbym zabił ci ojca.
-
Powinnam ci w tym momencie przylać i nigdy w życiu się do ciebie już nie
odezwać.
Żarty,
w których tkwiła najszczersza, choć połowiczna prawda, były najskuteczniejszym
atakiem Eliego, przynajmniej w stosunku do mnie. Dlaczego je tolerowałam? I
dlaczego odczuwał potrzebę rozsierdzania mnie do granic możliwości, by potem
udobruchać jednym pocałunkiem?
Duch
prostytutki zniknął niepostrzeżenie. Tin również się wyniósł. Wreszcie byliśmy
z Elim sami w mojej beżowej sypialni. Nie gruchotały już obrazy. Nie słyszałam
rozdzierającego serce płaczu.
Do
moich uszu w zamian za to docierał dźwięk przyspieszonego pulsu, który aż
szumiał w głowie i zdyszanych oddechów.
-
Jesteś bardzo mądrą kobietą, wbrew pozorom – powiedział Eli, gdy położyłam się
na jego wątłej klatce piersiowej, w nozdrzach mając miły, słodko-słony zapach.
-
Nigdy nie powiesz tego tak, jak powinieneś, prawda?
Za
oknem chmury się rozeszły i nocne niebo nad Iglicą w końcu lśniło milionem gwiazd.