niedziela, 22 lipca 2012

Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz

Witam serdecznie wszystkich, którzy trafili na mojego nowego bloga. Potrzebowałam wyselekcjonowanego miejsca w Sieci, gdzie mogłabym publikować krótkie formy literackie. Mam nadzieję, że nie będzie to kompletne fiasko i nie przyjdzie mi wstydzić się za własną twórczość. Oby czytanie moich tekstów cieszyło Was choć w jednej milionowej w stosunku do tego, jaką radość sprawia mi pisanie.

Pierwszym opowiadaniem, jakim chciałam się z Wami podzielić, będzie Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz. Powstało w mojej głowie całkiem niedawno i zostało niemal od razu spisane. Jest dla mnie bardzo ważne, tak jak i sama bohaterka... Bardzo chciałabym wiedzieć, co o nim myślicie. 

Dziwny przypadek Jagody Waśkowicz


                Jagoda Waśkowicz bardzo późno nauczyła się czytać. Nauczycielka w szkole podstawowej najpierw tylko wychodziła z siebie, próbując przekazać wiecznie rozkojarzonej dziewczynce z włosami splecionymi w dwa chude warkoczyki, jak połączyć „l” z „o”, a później „w” i „a”, by wreszcie, po wielu podpowiedziach, nakierować ją na słowo „lokomotywa”. Później zaczęła podejrzewać, że mała próbuje wystrychnąć ją na dudka. Ponieważ rozmowy z zapracowanymi rodzicami niewiele dawały, a wszystkie inne dzieci z klasy dawno już – powoli, bo powoli, ale jednak – opanowały tę banalną sztukę, nauczycielka sięgnęła po drewnianą linijkę. By zmusić dziecko do jeszcze cięższej pracy, raz po raz uderzała ją w małą dłoń z zawsze równo przyciętymi paznokciami, które często jednak bywały brudne. Oburzona impertynenckim stosunkiem Jagódki do nauki czytania (musiał wynikać z wrodzonej bezczelności małej rudej jędzy, bo liczyć do stu nauczyła się już dawno i kartki pokrywała rachunkami z dodawania i odejmowania), zamierzała naskarżyć dyrektorowi. Z drugiej strony czuła, że nie zrobiła wszystkiego i mogłoby to się obrócić przeciwko niej. Zostało jeszcze sprawdzenie warunków, w jakich żyła dziewczynka. Może przyczyna miała podłoże psychiczne?
                Była sobota, środek zimy, ale nagła odwilż stopiła cały śnieg w okolicy. Nauczycielka, sympatycznie wyglądająca, ambitna kobieta po trzydziestce, wciąż panna (i tak miało pozostać), przemierzała uliczki Nowego Tomyśla w nowym szarym prochowcu, kupionym przez siostrę w Peweksie i znoszonych już brązowych botkach. Zrezygnowała z ciepłego moherowego beretu. Po co nosić, skoro jest tak ciepło, że nawet koniuszki uszu nie marzną, kiedy rozpuści się włosy?
                Dom Waśkowiczów mieścił się przy szpitalu. Wyglądał tak jak wszystkie budynki na ulicy: odziedziczone po Olędrach i otoczone płotem zbudowanym ze starannie wbitych w ziemię sztachet, z których schodziła zielona farba. Zapukawszy do drzwi, strzepnęła pyłek ze rękawa i czekała. Po dłuższej chwili przestępowania z nogi na nogę, zirytowana nauczycielka zerknęła przez okno do kuchennego wnętrza. Pusto. Drugie okno. Prosty salonik z wyłączonym telewizorem. Pusto.
                Nagły odgłos kasłania nakazał kobiecie udanie się cienkim błotnistym pasem ziemi pomiędzy ścianami budynku a płotem do ogródka. Tam odnalazła rozczochraną Jagódkę. Szyję miała owiniętą niebieskim, robionym na drutach szalikiem, a na nogach ciepłe kozaczki. Kucała jednak przed błotem w spodenkach od piżamy i podkoszulku. Drżała z zimna, ale chyba nie bardzo jej to przeszkadzało. Duże niebieskie oczy okolone mnóstwem długich rzęs wpatrzone były w szare martwe ciałko myszy, które dziewczynka dźgała z fascynacją obdartym z kory patykiem.
                - Mój Boże… - Nauczycielka wzniosła ręce do nieba, kręcąc głową.
                Zabrała dziecko do środka, ignorując krzyki, próby wyrywania się i kopanie. Przypilnowała umycia dłoni i zjedzenia zrobionej przez siebie kanapki z jajkiem, po czym rozczesała grzebieniem doprowadzające do szału intensywnym kolorem włosy dziewczynki.
                Było w nich coś dziwnego. Ich konsystencja przypominała nauczycielce górski potoczek, którego zimna woda przepływała swobodnie między palcami. Choć dotykała tylko skóry ręki zanurzonej w rzeczce, orzeźwiała całe ciało. Miłe wspomnienia z wycieczki w Pieniny nauczycielki, które spędziła ze swoim przyjacielem, wcześniej kolegą ze studiów, później chyba kimś więcej, ale nigdy się nie dowiedziała, czy na pewno, bo umarł stratowany na wsi przez stado wściekłych krów, wróciły do kobiety w całej okazałości: ze wszystkimi smakami i zapachami tamtego lata. Czesała więc jedwabiście miękkie włosy Jagódki bardzo długo. A im dłużej przesuwała po nich grzebieniem, tym większą sympatią do dziewczynki pałała.
                - Jagódko – zwróciła się do niej, gdy mała zaczęła się już wiercić na krześle z nudów. – Powiedz mi, dlaczego ty nie chcesz się nauczyć czytać?
                - Bo czytanie jest nudne – burknęła i wierzgnęła niespokojnymi nogami, które miały jej napytać sporo problemów w przyszłości. – Tylko Ale i koty, i lokomotywy, i warzywa Brzechwy – powiedziała z nienaganną dykcją. – Trochę ciekawiej jest tylko w gazecie, ale rzadko.
                Nauczycielka zmarszczyła cienkie jasne brwi, po czym odgarnęła za ucho blond włosy i podała dziewczynce leżącą na stole gazetę.
                - Czyli jednak umiesz czytać i robisz sobie ze mnie żarty?
                - Nie umiem, tylko… - Chwyciła gazetę i jej wielkie, nieco wytrzeszczone oczy zaczęły wodzić szybko po tekście. Rozpostarte strony dziennika były większe od niewielkiego ciałka ośmiolatki, która musiała rozłożyć ręce na całą rozpiętość, by odczytać artykuł ze strony czwartej i piątej. – Katastrofa… Kolejowa tragedia… Nie żyje sześć o-osób… Tragiczne wykolejenie… Dwa zgony w szpitalu. – Skończywszy wyłapywać poszczególne wyrazy, zamknęła gazetę, cisnęła ją na podłogę i podkurczyła kolana pod brodę. Objąwszy je rękoma, spojrzała pytająco na zszokowaną nauczycielkę. – Proszę pani? – spytała. – Po co pani przyszła?
                - G-gdzie są twoi rodzice? – wydukała wreszcie kobieta.
                - W pracy.
                - I nikt się tobą nie opiekuje?
                - Po co? Jestem grzeczna.
                Państwo Waśkowicz wrócili z pracy na krótko przed wpół do czwartej. W mieszkaniu, prócz córki ściskającej w rękach Larwy Grabińśkiego (cienką książkę przyniesionej pospiesznie z domu przez nauczycielkę) i wydającej się całkowicie pochłoniętą lekturą, blondwłosą panią wychowawczynię oraz parującą na czterech talerzach kaszankę.
                To było bardzo dziwne popołudnie. Nauczycielka dowiedziała się, że pan i pani Waśkowicz pracują w szwalni za przejazdem kolejowym, że dziewczynka nigdy po prostu nie okazywała zainteresowania książkami i jej rodzice nie wiedzieli, jak to naprawić, zwłaszcza że sami ledwo potrafili czytać, że wszyscy bardzo się kochają, ale mają dla siebie mało czasu. Żadnych traumatycznych wydarzeń. Jagódka nie miewała nawet żadnych koszmarów.
                - Proszę pani, jak to przeczytać? – spytała dziewczynka, podbiegając do wychowawczyni z książką.
                - Obłęd. To „e” z ogonkiem to „ę”.
                - Proszę pani, a czemu to wszystko jest tak dziwnie napisane?
                - Bo to dramat, Jagódko. Tragedia.
                - Oooo.
                 Jeszcze bardziej zainteresowana dziewczynka wróciła z powrotem na bujany fotel i kontynuowała czytanie. Nauczycielka poleciła natomiast skontaktować się Waśkowiczom z lekarzem. Najlepiej doktorem Skowytkiem. Był może oschły i wszystkim chorym zapisywał przeważnie tylko i wyłącznie witaminę c, ale tym przypadkiem powinien się szczególnie zainteresować.
                Okazało się, że doktor Skowytek nie zobaczył w Jagódce jednak nic niezwykłego. Jego diagnoza była następująca:
                - Chore ambicje nauczycielki niech państwo mają głęboko gdzieś, dziecko jest zdrowe, nauczyło się w końcu czytać czy nie?
                - Tak – odpowiedział pan Waśkowicz, onieśmielony przez doktora Skowytka.
                - To póki sobie nóg nie połamie czy nie dostanie zapalenia płuc to nie traćcie państwo ani mojego czasu, ani waszego, ani tego dziecka! Każdy ma różne zainteresowania, jedne dzieci lubią lalki, inne martwe myszy. Koniec wizyty!
                I faktycznie, tak jak mówił, Jagoda nie postawiła stopy (lewej, bo prawej nie mogła) w gabinecie doktora Skowytka, póki nie przydarzył się jej wypadek, wskutek którego złamała nogę.

                Koniec podstawówki był dla Jagódki dosyć stresującym przeżyciem. Musiała pożegnać wychowawczynię z klas jeden – trzy, bo choć od dawna już dziewczynki nie uczyła, to ta wciąż przynosiła Jagodzie nowe książki, coraz bardziej upiorne.
                - Dziękuję, kochanie – powiedziała nauczycielka, gdy otrzymała od rudowłosej wysoką margaretkę. – Ale ja już dawno cię nie uczę. Wiesz, gdzie mieszkam, nadal możesz przychodzić po książki. Tylko nie wiem, czy to dobrze dla ciebie… - Zasępiła się. Jak było jej w zwyczaju, zmarszczyła cienkie brwi, ale rozchmurzyła się natychmiast, gdy dotknęła czule kosmyków włosów byłej uczennicy. – I naprawdę, przez te wszystkie lata, nie chciałabyś sięgnąć po jakąś inną książkę?
                - Może kiedyś – powiedziała pokornie dziewczynka, potem uściskała mocno nauczycielkę i poszła do domu.
                Tej nocy, gdy nauczycielka kładła się do łóżka, włożywszy uroczy całkiem kwiatek (jedyny, jaki dostała od pamiętnej wycieczki w Pieniny z niedoszłym narzeczonym, nie licząc różyczek od innych uczniów), tak intensywnie myślała o pożegnaniu z Jagódką – tą uroczą, nietuzinkową dziewczynką – że zapomniała o pragnieniu, wodzie na herbatę i włączonej kuchence gazowej.
                Nie obudził jej żar ani swąd. W śnie trzymała ciepłą, dużą dłoń, która ciągnęła ją w górę.
                Zginęła w płomieniach według obliczeń koronera o 2:34.

                Tamta nauczycielka była dla serca Jagódki najbliższą osobą. Później miejsce to zostało zapełnione ex aequo przez Asię i Behemota. Związane było to z wypadkiem mimowolnie przepowiedzianym przez doktora Skowytka.
                Nowy Tomyśl nie był dla nastoletniej Jagody fascynującym miejscem. Nigdy nie była jednak poza nim, nie licząc wizyt u Babci w odległym o dwadzieścia kilometrów Kuślinie czy wycieczki do też nie aż tak odległego Poznania. Duże miasto jednak potrafiło wciągnąć i pierwsza wizyta, mimo spędzenia większości czasu w kinie, przepełniła ją buntowniczym duchem. Dlaczego rodzice nie wyprowadzili się z Nowego Tomyśla? Dlaczego nie mogła uczyć się w Poznaniu? Tam chodziłaby do kina. Kupowałaby duży papierowy kubeł popcornu i oglądała co nowsze horrory. Tam odwiedzałaby antykwariaty i godzinami spacerowała pomiędzy pachnącymi przeszłością regałami. Tam mogłaby chyba lepiej żyć.
                Postanowiła, że gdy skończy liceum, wyjedzie. W końcu tak robili prawie wszyscy młodzi mieszkańcy miasteczka, rozgoryczeni umierającym Nowym Tomyślem. Niedawno zamknęli kino, a większość pozycji z niemałej mimo wszystko biblioteki Jagoda już pochłonęła. Nie miała przyjaciół, więc dużo czytała. Nikt nie zasługiwał na jej względy tak jak bohaterowie książek oraz jeden z ich autorów.
                Stephen King był dużo starszy od Jagody, mieszkał za wielkim oceanem, miał dzieci i wnuki, a przy tym nie zdawał sobie sprawy, że jest bratnią duszą jednej z młodych Polek.
                Jagoda obudziła się pewnego poranka i w drodze do gimnazjum, którego budynek mieścił się na drugim końcu miasta i idąc wolnym krokiem, przebycie drogi zajęło jej niecałe pół godziny, stwierdziła, że jeśli nie uda jej się wyjechać do Ameryki, to zamieszka chociaż w Poznaniu. I koniec, i kropka. Ale dobrze znała samą siebie i wiedziała, że duże miasto mogło też ją przerazić. Nie, żeby sceny masakry robiły na niej jakieś wrażenie. Ale nowi ludzie, pędzące samochody, stukoczące po szynach tramwaje i światła na każdym przejściu dla pieszych? Musiała mieć kogoś, kto poprowadzi ją tam za rękę.
                Na pogrzebie wychowawczyni po raz pierwszy rozmawiała z Asią, dziewczyną z sąsiedztwa. Kiedyś ich matki co prawda spacerowały wspólnie z wózkami i paliły papierosy na ławkach przy piaskownicy, ale gdy Jagódka kopała w niej tak głęboko, aż dotarła do czarnej ziemi, z której zaczęła wyciągać dżdżownice, Asia zawsze uciekała. Wspólne zabawy szybko się więc skończyły, by matki dziewczynek mogły zaoszczędzić stresu sobie i swoim dzieciom. Rudowłosa nie pamiętała żadnej przeprowadzonej z Asią rozmowy. Pierwsza sposobność nadarzyła się więc nad trumną z wydobytymi ze zgliszczy szczątkami nauczycielki.
                - Cześć – powiedziała Asia, bo Jagoda nigdy pierwsza nie zaczęłaby rozmowy. – Ty jedna lubiłaś tę starą wiedźmę, no nie?
                Jagoda wzruszyła ramionami. W końcu nie od początku tak było. Najpierw szczerze nie cierpiała teraz nieżyjącej kobiety. Jej jasne włosy przypominające siano i hiperpoprawna wymowa zawsze wzbudzały w sercu dziewczynki najgorsze uczucia. Później jednak dzięki cierpliwości wychowawczyni nauczyła się czytać. A to było chyba najważniejszą umiejętnością do zdobycia w życiu. Przynajmniej według Jagody. Później nawet podzieliły zainteresowania. To dzięki nauczycielce dziewczynka poznała śmiesznego Nosferatu, Adwokata diabła i Jeźdźca bez głowy. Za to do Kinga doszła sama. Czarna okładka zawołała ją pewnego razu spośród setki innych książek w bibliotece i za każdym razem gdy Jagoda wracała do skarbnicy tomiszczy ulokowanej w centrum miasta, oddawała jedno dzieło króla horroru i wypożyczała kolejne, wraz ze stosem innych lektur.
                - Była bardzo w porządku, jak ją bliżej poznać… - odpowiedziała tylko.
                Z czasem nauczyła się rozmawiać z Asią. Dzięki niej zaczęła malować paznokcie na czarno, piec ciasto z rabarbarem i chodzić wraz z chłopakami pod blokowisko, na drinka z Biedronki. Nie bardzo się do nich odzywała, a i oni nauczyli się zostawiać ją w spokoju, gdy minuty upływały Jagodzie na studiowaniu ładnego profilu Asi. Już w wieku czternastu lat farbowała włosy na czarno i nie szczędziła makijażu. Jagodzie nigdy nie chciało się stać przed lustrem, ale była przekonana, że gdyby była taka ładna jak Asia, robiłaby to bez przerwy.
                Najczęściej rozmawiały o rodzinie z domku naprzeciwko. Mieszkał tam pijak, który bił żonę i dziecko. Często sąsiedzi wzywali policję, ale mężczyznę zamykano na tylko na kilka dni, a gdy go wypuszczano, wpadał w jeszcze większą furię.
                - Musimy coś zrobić – powiedziała Asia, nerwowo krążąc po małym pokoju Jagody, którego jedna ściana od podłogi do sufitu była zawalona książkami. Dwie pozostałe pomalowane były na ciemny błękit, a ta od północy, z oknem, na szaro. – Tak nie można dłużej!
                - Dobrze – zgodziła się zapalona do pomysłu Jagoda.
                Wyciągnęły z szafki starą metalową miskę. Zebrały z chodnika psią kupę, a spod blokowej ławeczki kilka kapsli po piwie. Dorzuciły stępiony scyzoryk pana Waśkowicza, którego już nie używał. Szczęście im dopisało. Przed wywózką śmieci, z kosza ustawionego przed domem pijaka i jego żony wyciągnęły jego stare sandały. Wszystko spaliły o północy trzynastego czerwca, a popiół spłukały w sedesie.
                Oczekiwały, że żona pijaka w końcu zbierze się na odwagę i zadźga męża nożem. Nie pomyślały, że wtedy dziecko mogłoby trafić do sierocińca. Niestety, o czym nawet nie wiedziały, ich czary spowodowały tylko zacięcie się mężczyzny przy goleniu. Za to rozmowa biednej kobiety z panią Waśkowiczową, również nie mogącą patrzeć na jej nieszczęścia, zaowocowała wreszcie zdobyciem się na odwagę, zabraniem dziecka i ucieczkę do rodziny mieszkającej w Podlaskiem.
                A pijak? Jak to pijak. Na ponad miesiąc przed ukończeniem przez Jagodę gimnazjum został zabrany do szpitala na niewydolność wątroby. Umarł szesnastego maja o 10. 16. Nikt się nigdy nie dowiedział, że na krótko przed śmiercią poczuł najpierw zapach whisky (mężczyzna sam nie wiedział, że to zapach whisky, bo nigdy nie przyszło mu uraczyć się tym trunkiem), a później swąd palonego sandała.
               
                Nikt nie chciał zamieszkać w domu, w którym wcześniej mieszkała patologiczna rodzina. Z powodu długów budynek został przejęty przez miasto, ale na próżno rozwieszano ogłoszenia. Nie było chętnych.
                Tymczasem Jagoda – już licealistka – była świadkiem wolno zachodzącej ruiny. Przyprószone mchem dachówki przy najlżejszym powiewie wiatru odpadały od dachu i spadały na ziemię przy domu, a czasem niesione mocniejszym podmuchem znajdowały się u sąsiadów lub na ulicy. Niepomalowane impregnatem sztachety zamieniały się w próchno. Farba dawno już z nich zeszła i czasem przez dziury w ogrodzeniu przekradali się inni pijacy, by urządzić sobie libację w budynku pozbawionym już dawno prądu, gazu i wody. Pewnie któryś z nich tamtej wrześniowej nocy zaprószył pożar. Może pozostawionym niedopałkiem papierosa?
                Niszczycielski żywioł w życiu Jagody odgrywał dużą rolę. Czasem, w ostrych promieniach słońca, jej włosy zdawały się być żywym ogniem. W jej oczach można było odnaleźć niebieskie ogniki, gdy coś przykuło jej uwagę lub poruszyło. Ona sama od najbliższej osoby, Asi, wymagała mnóstwo uwagi, tak jak rozżarzone ognisko. Czasem obrażała się, gdy Asia wolała iść na zakupy z mamą niż siedzieć w ciemnym pokoju Jagody. Czasem specjalnie udawała, że stało się coś okropnego, byle tylko Asia wciąż pytała, dlaczego Jagoda ma taki przerażony wyraz twarzy. Cieszyła się z irytacji przyjaciółki, którą wywołała, gdy w końcu wyjawiała prawdę. Przynajmniej rozbudzała w niej jakieś emocje. Jagoda była płomieniem, a Asia powietrzem, który ogień ten na nowo rozdmuchiwał. Zdarzało się też bowiem, że Jagoda sama w sobie gasła. Zamykała się w sobie, garbiła, nie chciała wstawać z łóżka. Tak po prostu było.
                Do tej pory ogień nie był jej przyjacielem, bo zabrał z tego świata nauczycielkę Jagody. Tym razem miał jej kogoś podarować.
                Dziewczyna nie mogła zasnąć. Rzucała się w łóżku, rozmyślając o jutrzejszym (a raczej dzisiejszym, na zegarze dochodziło już wpół do trzeciej) sprawdzianie z języka polskiego. Przeczytała wszystkie potrzebne lektury, ale nie mogłaby odpowiedzieć na pytanie, co jej się w nich podobało. Bo nie podobało się nic. W całości za to spośród sześciu książek, jakie jej klasa miała sobie przyswoić, spodobała jej się tylko Mistrz i Małgorzata.
                Rozmyślając o smutnym losie Jeszui Hanokri, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Noc, tak jak wszystkie w Nowym Tomyślu o tej porze roku, była ciepła, ale wilgotna. Wiszący na niebie księżyc zdawał się być znudzony oglądaniem tej części świata, więc pewnie położył się spać, gdy przysłonił go szary obłok, zwiastujący w najbliższej przyszłości deszcz. Ale w domu naprzeciwko paliło się światło. Małe, czerwone, skaczące w oknie, a później nagle rozbłyskujące również w drugim.
                Jagoda nie miała wątpliwości. Nie umiała wytłumaczyć, jak to się działo, ale czuła wyraźnie, że w środku ktoś jest i potrzebuje pomocy. A że zaraz cały dom spłonie, to doskonale wiedziała po mrowieniu w koniuszkach palców lewej stopy.
                Sięgnęła po telefon komórkowy, ale rozmyśliła się. To był jeden z tych gorszych momentów, kiedy nie dbała o własne życie. Dlatego w samej piżamie i kapciach, z szyją otoczoną jedynie szalikiem – dokładnie tak jak kiedyś, gdy nauczycielka znalazła ją bawiącą się za domem – pobiegła do opustoszałego budynku. Drzwi były zamknięte, więc wskoczyła przez niskie okienko, kalecząc się w bok o wystający kikut szyby.
                - Halo? – spytała niepewnie.    
                Do jej nozdrzy dobiegał bowiem swoisty zapach palonych sprzętów, ale wokół nie widać było ani śladu płomieni. Za to usłyszała odpowiedź. Przeraźliwe miauknięcie niemal przebiło jej bębenki. Dobiegało z góry. Jagoda bez zastanowienia ruszyła schodami na piętro. Potknąwszy się kilka razy o rozbite butelki i nastąpiwszy na bliżej niezidentyfikowane śliskie substancje, przez które zgubiła jeden z kapci, wreszcie dotknęła ręką szorstkiej poręczy. Znalazła schody bez trudu, bo plan domu był identyczny dla każdego takiego na ulicy Szpitalnej. Ruszyła przed siebie, wciąż mając w uszach makabryczne zwierzęce wołanie, przypominające płacz dziecka. Powoli pięła się w górę, stopień po stopniu. Bała się. Wszyscy wiemy, co czai się na strychach opuszczonych domów. Oczywiście niektórzy powiedzą, że gorsze są piwnice, ale według Jagody, która była przecież znawczynią, było to bez różnicy.
                Do podłogi piętra dzieliły ją jeszcze dwa schody, gdy zza zakrętu wyskoczył czarny puchaty kształt i wbił w dziewczynę parę świecących się jak żarówki żółtych oczu. Spojrzenie zwierzęcia było bardzo enigmatyczne. Czy chciał ostrzec Jagodę przed niebezpieczeństwem?
                Gdy schody się zarwały, a Jagoda spadała w dół, pomyślała raczej, że to cena, którą trzeba zapłacić, by okiełznać Behemota czy może nawet zjednać sobie jego przyjaźń.
                Straż pożarna przyjechała nad ranem. Jagoda nie odniosła najmniejszego uszczerbku poza kilkoma siniakami na tyłku. I oczywiście rozcięciem u boku.
                - Co ta dziewczyna tam robiła? – pytali skonsternowani strażacy państwa Waśkowiczów. – Wasza córka nie powinna sama się pałętać po nocy!
                Rodzice Jagody, jak zwykle, gdy pytania dotyczyły ich córki, nie potrafili udzielić żadnej odpowiedzi. Rudowłosa czuła się jednak dobrze. Nie bardzo ciekawiło ją, jakim cudem wyczuła pożar, znalazła się w jego środku i nawet nie widziała płomieni. Wiedziała świetnie, że niektórych rzeczy nie można wyjaśnić. A że czuła się świetnie – było to trochę rozczarowujące, bo liczyła co najmniej na złamaną rękę, która miała być ofiarą dla Behemota – poszła do szkoły.
                Przed budynkiem liceum czekał na nią już czarny czworonóg, machający z zadowoleniem ogonem. Gdy Jagoda się do niego zbliżyła, uciekł jednak na drugą stronę ulicy. Tam przycupnął na krawężniku i patrzył, jak dziewczyna wchodzi do szkoły.
                - A teraz się rozciągamy!
                Jagoda nie przepadała za wychowaniem fizycznym. Gry zespołowe na pewno nie były dla niej, wolała już biegać, chociaż i tak czuła, że wtedy traci cenny czas, jaki mogłaby spożytkować chociażby na czytanie. Sport nie był chyba jej potrzebny. Zawsze była szczupła i zdrowa, więc po co nadwyrężać mięśnie?
                - Jagoda, do tyłu, bardzo dobrze! A teraz mostek! – ponaglała wfistka.
                Zgodnie z poleceniem Jagoda ułożyła się na materacu. Podniosła ręce tak, że łokcie znajdowały wysoko w górze, a dłonie spokojnie leżały przy głowie z włosami tym razem uczesanymi w wysoki kucyk. Tak, dłonie były najważniejsze, czasem dziewczyna bała się, że nie wytrzymają ciężaru jej ciała i spadnie na głowę, łamiąc sobie kark. Mimo to wykonywała mostek już przynajmniej setny raz, a nic złego się nie przydarzyło.
                Do teraz.
                Wielki ból rozgorzał jak ogień piekielny w lewym kolanie dziewczyny. Z początku nie rozumiała, co jest tego przyczyną, bo nie potrafiła dopasować głośnego chrupnięcia i pluskotu do odgłosów, które mogłoby wydawać jej ciało. Dlatego, usiadłszy, wetknęła palec wskazujący całkiem głęboko w ranę przy kolanie, a potem obmacała wystającą z niego kość. Jeszcze większy ból, przez który na jej czoło wystąpiły krople potu, zmusił do podniesienia ręki i zgłoszenia niedyspozycji nauczycielce wychowania fizycznego.
                Doktor Skowytek powinien być tym razem ukontentowany.
               
                Po przyjeździe ze szpitala Behemot czekał już na Jagodę w jej pokoju. Dał się czule pogłaskać, a potem wypił podstawione przez panią Waśkowicz mleko. Był z Jagodą przez całą jej rekonwalescencję. Kiedy leżała w łóżku, nie mając siły nawet na podniesienie książki, kiedy wracała po nudnej rehabilitacji i bolał ją każdy mięsień, kiedy wreszcie zaczęła chodzić o kulach. A kiedy na dobre pokłóciła się z Asią, leżał na poduszce i całkiem zadowolony uderzał ogonem o pościel.
                - Musisz sobie poszukać nowej wspólniczki na wyjazd z miasta – powiedział on albo jakiś uroczy męski głos w głowie Jagody.
                Nie było łatwo. Z trzynastu dziewcząt w klasie Jagody żadna nie była choćby porównywalna z Asią. Ale skoro ta zawiodła, wybierając towarzystwo swojego nowego chłopaka, to może warto spróbować czegoś innego?
                Milka bardzo wyróżniała się na tle klasy, chociaż początkowo robiła wszystko, by było zupełnie inaczej. W końcu jednak zrezygnowała, przestała zastanawiać się nad tym, co chce powiedzieć i wyrzucała z siebie szybko masę słów. Czasem jej zdania były bardzo pomieszane. Zawierały wiele więcej informacji niż jedno zdanie mogłoby pomieścić. Mieszały jej się końcówki wyrazów i nie potrafiła często powiedzieć, do czego dążyła. To na swój sposób urzekło Jagodę, tak samo jak ciemne włosy Milki i tego samego koloru niewielkie, ale pełne życia oczy. Sama oczywiście nigdy nie zaprosiłaby do siebie nowej koleżanki, ale pomogła trochę nowa wychowawczyni. Nakazała Zuzi pomoc nie do końca sprawnej Jagodzie, która wciąż nie mogła pozbyć się dwóch szarych kul. A że Zuzia mieszkała po drodze, z chęcią pomogła nieść plecak Jagodzie. Nietrudno było zwabić ją na placek z rabarbarem.
                - Boże, jak dużo książek! O nie, co to? Stephen King? Kurczę, raz przeczytałam tylko ze trzy stron i prawie zemdlałam ze strachu! O matko, jaki piękny kot! Jak się wabisz, milordzie? – spytała, drapiąc go po mordce.
                - Behemot – odpowiedziała Jagoda i Behemot.
                - Nigdy nie widziałam tak seksownego kota. O nim można napisać opowiadanie całe!
                - Piszesz opowiadania? – zainteresowała się Jagoda.
                Tu Milka się strapiła. Usiadła obok koleżanki na łóżku i westchnęła ciężko.
                - Tak naprawdę chcę tylko napisać dla siebie happy ending – odrzekła poważnie po długiej chwili milczenia.
                Razem spaliły pierwszego papierosa i pierwszą trawkę. Pokłóciły się trochę, gdy Asia przyszła przeprosić. Jagoda doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że potrafi zabierać innym tlen potrzebny do życia. Duszą się w jej obecności, ale potem wracają. Taki jest przecież ogień. Zabiera powietrze, ale w zamian daje ciepło, bez którego człowiek również nie przeżyje…
                - Musicie mi powiedzieć – zażądała Jagoda od obu przyjaciółek, gdy zbliżały się matury. – Co ja mam zrobić? Czy mam wyjechać do Poznania? Czy zostać tutaj?
                Milka przestraszyła się takiej odpowiedzialności; zazwyczaj przyzwyczajona była do zarządzania decyzjami innych ludzi, ale tylko przez siebie wymyślonymi i tylko na papierze. Asia chciała jechać do Poznania, tak jak kiedyś postanowiły, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie okazała się dość odważna, by zdecydować za siebie, a co dopiero za najlepszą przyjaciółkę, której życie znaczyło dla Asi więcej niż własne.
                Na szczęście znalazł się Tomek.

                Jagoda została w Nowym Tomyślu. Skończyła miejscową szkołę wyższą. Wzięła ślub i urodziła dwójkę dzieci, zamieszkawszy na obrzeżach miasteczka.
                - Nie mogę tego znieść – powiedział Behemot.
                - Wiem, że trudno ci wytrzymać, ale… - Jagoda rada była, że kot w końcu się do niej odezwał po pięciu długich latach milczenia.
                - Muszę odejść. Kupiłaś mi różową obrożę z cekinami. To już było przegięcie.
                - Wiem.
                W zamian za te wszystkie lata, we śnie pokazał Jagodzie swoją ludzką postać. Obudziła się obok męża, który nagle stał się w jej oczach jeszcze zwyklejszy niż wcześniej. Szukała Behemota po całym domu, ale nie znalazła go. Opuścił ją na dobre. Ciekawe, dokąd poszedł?
                Dzieci – Antek i Karusia – spały spokojnie w swoich łóżeczkach. Było piękne lato, dopiero we wrześniu bliźnięta miały pójść do przedszkola. Jagoda usiadła na tarasie w wiklinowym fotelu i zaczęła palić. Piękne wysokie choinki rosnące na podwórzu wśród zielonej trawy przypomniały jej o nieubłaganym upływie czasu. Przecież sadziła je niedawno z Tomkiem, a teraz są wyższe od niej o głowę! Co jeszcze robiła przez ten długi czas? Uczyła się, rozpoczęła pracę, chyba była szczęśliwa. Zapomniała o swoim dzieciństwie i zmieniła się we wzorową żonę i matkę. Czasem tylko Tomek musiał znosić jej dziwactwa, gdy przepowiadała znajomym jakiś wypadek albo budziła go w nocy, usłyszawszy wycie wilków, choć te nigdy nie pojawiały się w pobliżu miasta.
                Poza tym odwiedzała rodziców, coraz siwszych i coraz bardziej schorowanych, ale przepełnionych radością, że ich córce udało się osiągnąć coś w życiu. Widywała się z Asią, z Milką trochę rzadziej, bo ta zaszyła się w Poznaniu i nie do końca wiadomo było, co u niej. Zresztą, zawsze trudno było odróżnić, czy opowiada o swoim życiu, czy o swoich marzeniach.
                Po wypaleniu piątego papierosa Jagoda w końcu do niej zadzwoniła i opowiedziała o świeżym pomyśle, jaki wpadł jej do głowy.
                - Nie mogę, Jagódko, nie mogę! – wołała po drugiej stronie aparatu Milka. – Nie umiem przecież pisać horrorów, same romansidła i obyczajówki, no czasem może coś bardziej fantastycznego, ale…
                - Dobry pisarz musi umieć napisać wszystko – powiedziała twardo Jagoda. Im bliższa była trzydziestki, tym bardziej stanowcza. – A ty zawsze uwielbiałaś dopisywać ludziom własne zakończenia. Dlaczego nie chcesz napisać dla mnie krótkiego opowiadania?
                - Bo prosisz o horror! A jak coś wykraczemy?
                - Tym lepiej – odpowiedziała, rozłączając się.
                Dobrze wiedziała, że Milka nie zignoruje takiego wyzwania. Jej własny Behemot, kimkolwiek był, na pewno nie da jej w nocy spać, póki nie napisze czegoś, co zadowoli i autorkę, i zamawiającą.
                Kiedy w końcu Milka odwiedziła Jagodę, przywitawszy się niewylewnie z mężem i o wiele cieplej z Antkiem i Karusią, dała maszynopis przyjaciółce. Obie usiadły na werandzie z paczką papierosów. Milka uwielbiała być przy tym, jak czytelnicy zapoznają się z jej utworami.
                Przeczytawszy kilka pierwszych linijek, Jagoda poczuła znane, choć dawno nieodczuwane mrowienie w lewej stopie, podczas gdy blizna na prawym kolanie zaczęła mocno swędzieć.
                Było późne słoneczne popołudnie, ale niebo jakby trochę ściemniało. Wzmógł się wiatr i w nozdrzach obu kobiet zatańczyła słaba woń spalenizny.

4 komentarze:

  1. Już bardzo kocham tego bloga <3 Opowiadanie zrecenzowałam dogłębnie gdzie indziej, a więc tu już sobie odpuszczę i dodam tylko, że imponujesz mi ilością posiadanych witryn i zapałem, więc chyba się zbiorę i też coś założę (o ile pomożesz mi z grafiką :P). Lifestyle, maybe? Żeby tylko nie nudzić już o sobie :P
    Poza tym denerwuje mnie to podpisywanie się "anonimowy"
    JoyJuly

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze go zdążysz znienawidzić, bejb. ^ ^ A to, że ja Ci czymś w końcu imponuję, to dla mnie największy komplement, bo zazwyczaj jest odwrotnie. Ciekawe, jak długo to potrwa... ;P
      Jasne, że pomogę z grafiką, uwielbiam to robić. <3 Lifestyle zawsze na czasie i powtarzam Ci od stu lat, załóż bloga na blogspocie.

      Usuń
  2. Jołjoł, Nesiaku! Dziwne to opowiadanie, ale kurczę... Wiesz, chyba najlepsze Twojego autorstwa, jakie do tej pory czytałam, serio. Przede wszystkim fabularnie nietuzinkowe, zupełnie zaskakujące, a słowa! *_* To chyba pierwsze opowiadanie ever przy którym nażarłam się słowami i nie przejadłam, a wpierdzieliłam ich naprawdę dużo. Nie, nie chodzi o formę, chodzi o same słowa, wcześniej tego nie robiłaś, nie wiem, czy to wina opowiadania, czy czego, ale jest to tak napisane, że się aż podjarałam. I jak dotąd nigdy nie lubiłam imienia Jagoda, tak teraz... Ja wiem, jakoś przestało irytować, pasuje. I Behemot. I w ogóle całe opowiadanie, wszystko! Jestę wierno fanko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięx, kiedyś jeszcze zbiję kokosy dzięki opisywaniu najlepszych przyjaciół. xD
      No, chyba trochę warsztat mi się polepszył. Albo nie wiem, co zrobiłam, że tak Ci się spodobało.
      A Jagoda serio miała Behemota, ale w kwietniu przed moimi urodzinami odszedł do swojego pana i władcy. [*] To był naprawdę najseksowniejszy kot, jakiego w życiu widziałam. Póki nie został wykastrowany...
      Dziękuję, dziękuję Szamanowi, supcio. <3

      Usuń